środa, 20 kwietnia 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty drugi


Następne trzy dni minęły mi właściwie spokojnie. Sporo się zmieniło - już nie siedziałam zamknięta w celi. Siedzibę stanowił spory, jednopiętrowy dom, pełen pokoi dla wszystkich członków mafii. Przyznaję, był znacznie większy od naszego. Z zewnątrz miał dziwny kształt, jednak w środku był urządzony po królewsku. Kto jak kto, ale mafia może sobie na to pozwolić. Wokół domu, zgodnie z tym, co mówił Royce, rozciągały się ogromne łąki. Z żadnej strony nie mogłam dostrzec innych domów, nie mówiąc już o mieście. Krótko mówiąc, urządzili się na kompletnym odludziu.
Całe dnie spędzałam z Royce'em. Zrobiło się naprawdę ciepło, więc siedzieliśmy głównie na zewnątrz. Łaziliśmy po łąkach, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i graliśmy w kosza (siatki jednak nie znaleźliśmy).
Czasem zdarzało mi się widywać innych gangsterów, ale zwykle nie zwracali na mnie szczególnej uwagi. Kończyło się na kulturalnym "siema".
Wiedziałam, że Royce starał się odwrócić moje myśli od Leona i reszty przyjaciół. Byłam przekonana, że skoro nie pojawili się tamtego dnia, to na pewno zrobią to następnego. Tak się jednak nie stało. Ciągle nie pojawiały się żadne wieści. Z całych sił starałam się nie wątpić w nich i skupić na zaistniałej sytuacji. Próbowałam nawet udawać, że jestem na wakacjach. Przez większość czasu nieźle mi wychodziło. Dopiero kiedy Royce szedł spać, a ja wracałam do celi, w duchu błagałam Boga, żeby wyjaśnił mi, o co chodzi. I mimo że nie potrafiłam uwierzyć, że po prostu pozbyli się mnie dla garści zioła, nocą przychodziły mi do głowy najróżniejsze myśli. Niepewność doprowadzała mnie do szału.
Czwartego dnia obudziły mnie odgłosy ulewy. Powoli umyłam się i przebrałam w ubrania zostawione mi przez Borge'a (codziennie zostawiał mi czarne rurki, które chyba kupował specjalnie dla mnie i czarne, stanowczo za duże T-shirty, być może podkradzione innym gangsterom) . Zastanawiałam się nad tym, co będziemy robić cały dzień, skoro nawet nie da się wyjść na zewnątrz. Zerknęłam na zegarek, który niedawno pojawił się na stoliku. Dochodziła ósma.
Kwadrans później zawitał do mnie Royce. Przyzwyczaiłam się już do jego obecności i zawsze czekałam aż się pojawi. Nie zastanawiałam się nawet, co bym tu robiła, gdyby jego nie było. Pewnie umarłabym z nudów. Ze wszystkich sił starałam się nie zwracać uwagi ani na jego oszałamiający wygląd ani na opiekuńcze zachowanie. Miałam w pamięci jego stanowczą odpowiedź na pytanie Borge'a "zakochałeś się?” i nie chciałam znowu cierpieć przez uczucia. A jednak moje serce nie chciało mnie słuchać i mimo usilnych starań na jego widok zaczynało mocniej bić. Zwłaszcza kiedy szczerzył zęby w uśmiechu, tak jak teraz.
- Hej, Lore - powiedział, przyglądając mi się radośnie.
- No siema - odparłam siląc się na swobodny ton. - Co dziś robimy? Chyba zostaniemy tutaj...
- Wykluczone - spojrzał na mnie jak na wariatkę. - Przecież leje. Nie możemy przepuścić takiej okazji. Idziemy.
- Co...?
Nic nie odpowiedział, tylko ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku wyjścia. Wahałam się jeszcze chwilę, ale w końcu poszłam za nim. Szedł bardzo szybko, musiałam za nim praktycznie biec. Zatrzymał się dopiero przy wyjściu na zewnątrz.
- Royce - stanęłam obok niego łapiąc oddech i patrząc na krajobraz za szybą. – Naprawdę musimy wychodzić? Będziemy całkiem mokrzy…
- Nie lubisz chodzić w deszczu? – spytał cicho. – Ja uwielbiam. To trochę tak jakby niebo płakało, a my szliśmy je pocieszyć. Trochę zabawne – zaśmiał się.
Naprawdę trudno go było rozszyfrować. Był zmienny niczym pogoda. Czasem zachowywał się jak prawdziwy gangster, czasem jak gentleman, a czasem, tak jak teraz, wydawał się po prostu uroczym chłopakiem, z oryginalnym podejściem do świata. Chciałam odkryć kim jest, ale nie wiedziałam nawet, czy on sam byłby w stanie to określić. W tamtej chwili jednak byłam pewna, że musimy iść pocieszyć niebo.
- Wcale nie – odparłam w końcu. – Chodźmy. To bardzo szczytny cel.
Na zewnątrz, mimo ulewy, było ciepło i przyjemnie. Ziemia pachniała świeżością, a kwiaty otwierały główki przyjmując krople. Zawsze lubiłam patrzeć na deszcz przez okno, ale chyba nigdy dotąd nie wyszłam specjalnie kiedy padało. Nie mogłam zrozumieć czemu.
Royce szedł obok mnie, kierując twarz ku górze. Krople padały mu na twarz.
- Już i tak nie urośniesz – zażartowałam. Spojrzał na mnie figlarnie.
- Tobie by się to przydało. Ledwo cię widać spomiędzy trawy.
- Niewiarygodne! – krzyknęłam, jednocześnie chcąc go trzepnąć w ramię, ale zrobił unik i uciekł. Goniłam go przez chwilę, a na całej łące słychać było nasze śmiechy. Zdawałam sobie sprawę, że zachowujemy się jak dzieci, ale nie przeszkadzało mi to. Nie zastanawiałam się nad niczym, po prostu biegłam, śmiejąc się. Nagle jednak straciłam równowagę na śliskiej trawie i zaczęłam lecieć w kierunku ziemi. W ostatniej chwili złapały mnie silne ręce chłopaka. Mimowolnie przypomniał mi się ten sen, kiedy prawie spadłam z mostu do lawy, ale on mnie uratował. Dokładnie tak, jak teraz.
Podniosłam wzrok i spojrzałam prosto w jego twarz. Nie spodziewałam się, że jest tak blisko, więc na chwilę kompletnie mnie zamurowało.
- Jesteś straszną niezdarą, wiesz? – mruknął, patrząc na mnie, a w jego oczach dostrzegłam iskierki. Nadal mnie przytrzymywał. Gdyby zdecydował się mnie puścić, wylądowałabym w błocie. – Całe szczęście, że tu byłem.
- Od małego upadku jeszcze nikt nie umarł - powiedziałam, siląc się na zwyczajny ton. – I wcale nie jestem niezdarą. Po prostu poślizgnęłam się. Kto normalny biega w deszczu…
- Sama mówiłaś, że my nie jesteśmy normalni – „dalej to pamięta?” - Możemy więc robić dziwne rzeczy bez konsekwencji. Po prostu taki już nasz los.
Nie wiem czemu, ale w jego ustach te słowa zabrzmiały niesamowicie i poufale. Chciałam powiedzieć coś zabawnego, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Jak mogłabym się skupić, wisząc kilka centymetrów nad ziemią, zdana na chłopaka, który mnie podtrzymywał? Jak miałam ignorować swoje uczucia, będąc w takiej sytuacji? I przede wszystkim, jak miałam ignorować to, co dostrzegałam teraz w nim?
Już się nie śmiał. Teraz przyglądał mi się w skupieniu, czekając na moją odpowiedź.
- A… co jeszcze rozumiesz przez dziwne rzeczy? – spytałam w końcu. – Oprócz biegania w deszczu?
- Zakochanie jest dziwną rzeczą - powiedział z prostotą, a ja wstrzymałam oddech. - Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy tak trudno spotkać bratnią duszę – Uśmiechnął się delikatnie. – Bardzo mi na tobie zależy, Lore. Jeszcze nigdy tak się nie czułem. I mimo że nie znoszę Borge’a, cieszę się, że porwał właśnie ciebie.
W jego głosie usłyszałam taką szczerość, że wszystkie wątpliwości momentalnie wyparowały. Położyłam dłoń na jego twarzy i przysunęłam się jeszcze trochę. Zalała mnie fala ciepłych uczuć.

I pocałowaliśmy się. Na łące, w strugach deszczu. Zupełnie jak w bajce.

***
Mam nadzieję, że od dzisiaj Royce dołączy do Waszego grona idealnych książkowych chłopaków ;)
No i pękło osiem setek wyświetleń! ^^ Bardzo Wam dziękuję za takie wsparcie :)
Loverance

2 komentarze:

  1. Właśnie zupełnie jak w bajce :) wiedziałam,że tak w końcu będzie. Martwi mnie tylko brak Leona. Czy naprawdę nawet oni ją zostawili? Mam nadzieję że dowiem się już nie długo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że już w następnym rozdziale okaże się co stanie się dalej :P

      Usuń