poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dziewiętnasty


Kiedy puścił moją dłoń, miałam ochotę natychmiast znowu mu ją podać, ale wiedziałam, że wtedy wszystko, co czułam, wydałoby się. O ile to się jeszcze nie stało. Na jego twarzy malowało się dokładnie to, co wcześniej – współczucie, zrozumienie. Nie mogłam wyczytać nic więcej.
Rozpaczliwie szukałam luźnego tematu do rozmowy, ale wszystko wypadło mi z głowy. Przypomniało mi się jednak, że w końcu nie powiedział mi skąd ma tą ranę na twarzy, więc postanowiłam zapytać właśnie o to.
- Zdobyta w walce podczas ostatniej akcji – poinformował z dumą, jakby co najmniej pokonał smoka. – Kto by pomyślał, że gangsterzy nadal korzystają z takich tradycyjnych broni jak nóż. Spodziewałbym się raczej pistoletu.
- Jak widać, nie można przewidzieć ich działania – odparłam, celowo nie mówiąc „waszego”. Royce najwyraźniej nie chciał mi opowiedzieć tego z większymi szczegółami, więc nie naciskałam. Znowu zapadła cisza.
Nagle drzwi otwarły się z hukiem i znowu wszedł Borge. Z dwoma talerzami. Popatrzyłam na niego z uprzejmym zainteresowaniem.
- A nie mówiłeś wcześniej, że zostajemy bez śniadania? – zapytałam niewinnie. W głębi serca dziękowałam mu jednak, że przyszedł właśnie w tym momencie.
- Zmieniłem zdanie – odparł krótko bez cienia poprzedniej przyjazności, po czym podał nam talerze z tostami i jajecznicą. – Jedziemy za osiem godzin. Potem najprawdopodobniej wracasz do domu.
- Podważasz to? – w swoim głosie usłyszałam niebezpieczną nutę. Nie wiem, za kogo on się miał, żeby stawiać pod znakiem zapytania, czy mój brat mnie uratuje. Powoli wstałam i stanęłam tuż naprzeciwko niego, rzucając mu w ten sposób wyzwanie. Co z tego, że nie miałam żadnych szans.
- Dobrze wiesz, że w życiu bywa różnie – powiedział cicho mierząc mnie wzrokiem. Nie podjął jednak mojego wyzwania. W zamian za to dodał – kiedy brałem cię za zakładniczkę, nie sądziłem, że będziesz tak podskakiwać. Nie ukrywam – trochę przypominasz mi tego swojego brata. Uznaj to za komplement.
Po tych słowach wyszedł, nie dając mi szansy na odpowiedź. Usiadłam z powrotem na ziemi. Dotychczas nie zastanawiałam się nad tym, czy Leon byłby w stanie mnie zostawić, bo byłam stuprocentowo pewna, że tak się nie stanie. Borge zasiał we mnie jednak niepewność.
- Słuchaj… - zaczął Royce, który dotychczas siedział cicho, z talerzem na kolanach.
- Nie – przerwałam mu kategorycznie. – Ani słowa. Leon po mnie przyjedzie. Tak będzie.
- Oczywiście że tak – oparł chłopak i uśmiechnął się do mnie, co od razu poprawiło mi humor. Potem zaczął jeść, a ja poszłam w jego ślady. Przez kraty świeciło słońce i robiło się coraz cieplej.
- Szkoda, że nie możemy wyjść na zewnątrz – powiedział nagle Royce. – W pobliżu są wielkie łąki. I moje prywatne, prowizoryczne boisko do kosza. Ale może moglibyśmy też wytrzasnąć skądś siatkę i trochę poodbijać.
- Póki co lepiej chyba nie prosić o nic Borge’a – zaśmiałam się, a on mi zawtórował.
Po śniadaniu Royce znalazł jakieś czyste kartki, więc najpierw graliśmy w państwa-miasta a potem w statki. Później próbowaliśmy rysować, ale ponieważ żadne z nas nie umie, powychodziły nam jakieś dziwne rzeczy, które potwornie wyśmialiśmy. Właściwie to śmialiśmy się przez cały czas i rozmawialiśmy o kompletnie nieistotnych rzeczach. Nie wiem, jak to możliwe, ale całkowicie zapomniałam o tym, że wieczorem wracam do domu.
Koło piątej po południu znowu odwiedził nas Borge, ubrany w czarne dżinsy i czarną bluzę, fullcap i Air Jordany.
- Jedziemy – powiedział krótko.
- Słuchaj a to jest… bezpieczne? – zapytałam, zanim zdążyłam pomyśleć. – Pytam, czy to nie jest ryzykowne, że pokażesz się na mieście w godzinach szczytu. Nie jesteś przecież anonimowy.
- Mam swoje sposoby, nic się nie stanie. Ale miło że się troszczysz – odparł patrząc na mnie beznamiętnie. – Za jakąś godzinę moi ludzie dostaną telefon że mają cię odwieźć do domu.
- Już nie wątpisz w to że brat ją wykupi? – spytał Royce kpiąco, ale Borge zignorował jego uwagę. Spojrzał znów na mnie.
- Poznanie ciebie było mimo wszystko ciekawym doświadczeniem – poinformował mnie. – Serio, bardzo mi przypominasz Leona. Może nie wiesz, ale kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
- Słucham? – zapytałam kompletnie zdezorientowana, bo nie miałam o tym pojęcia.
- Jeśli cię to ciekawi, to musisz zapytać jego – odparł, po czym wyszedł nie odwracając się już ani razu.
Przyjaciółmi? Czemu Leon nigdy o tym nie wspomniał? Muszę go koniecznie wypytać, gdy już wrócę do domu. „Wracam do domu”, myślałam, nie mogąc się już doczekać spotkania z przyjaciółmi. Co prawda wcześniej zdarzało nam się nie widywać przez dłuższy okres czasu, ale pierwszy raz aż tak bardzo za nimi tęskniłam. Już wkrótce miałam do nich wrócić.
Spojrzałam na siedzącego obok mnie Royce’a, on jednak patrzył w drugą stronę, na słońce świecące za oknem. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, ale pomyślałam o tym, że kiedy już wyjadę, to być może następnym razem spotkam go nie wiadomo kiedy. A może nawet…
- Nigdy? – szepnęłam z przerażeniem, a on odwrócił się i spojrzał na mnie pytająco.
- Co nigdy? O czym myślisz? – spytał, a ja, zanim odpowiedziałam, dokładnie mu się przyjrzałam. Nie wiem czy po to, żeby wybadać jego emocje, czy po to, żeby na zawsze już zapamiętać jego twarz.
- Myślisz że się jeszcze kiedyś zobaczymy? – zapytałam, spuszczając wzrok. Było mi niewiarygodnie głupio. Zwłaszcza że po chwili ciszy on się zaczął… śmiać.


*** 
Potrzymam Was w tej niepewności przez kolejny tydzień xD Wypatrujcie kolejnych rozdziałków :P
Loverance
PS.: Na zdjęciu znajduje się mój Royce. Dzięki temu że nie ma twarzy, każdy może go sobie wyobrazić dokładnie tak, jak tylko chce. ;)

2 komentarze:

  1. Ugh... Oszaleje w tej niepewności xD Mam nadzieję, że Royce zaśmieje się i powie coś w stylu :Nie pozwolę na to abyśmy się już nigdy nie zobaczyli. Nie akceptuję żadnej mniej cudownej odpowiedzi :) Jestem ciekawa jak to się dalej potoczy :D

    OdpowiedzUsuń