piątek, 6 maja 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty piąty


Kiedy tylko Seba się trochę uspokoił, od razu okazało się, że jest równie (o ile nie bardziej) przemęczony, co reszta. Nie miałam serca go na siłę trzymać, więc wkrótce po naszej rozmowie poprosiłam go, żeby również odpoczął. Nie próbował się stawiać.
Zostałam sama.
Gapiłam się bezmyślnie w okno, na krople deszczu osadzające się na nim. Znowu się rozpadało, boleśnie przypominając mi o porannych zdarzeniach. Zastanawiałam się, czy Royce również teraz o mnie myśli. I czy jemu też wydaje się, że minęło znacznie więcej, niż dwie godziny.
Ile będę musiała czekać, aż uda mu się mnie odnaleźć? Dni? Tygodnie? Może miesiące?
A może nigdy.
Wspomnienia rozmyły się i zastąpił je okropny strach o Leona. Nie wiedziałam, w jak złym jest stanie, ale skoro van uderzył prosto w niego, to chyba w ogóle nie powinien żyć. Nie ma się co oszukiwać. Pozostało mi się tylko modlić o jego zdrowie.
Kolejna stop-klatka. Twarze wszystkich moich przyjaciół, kompletnie wyczerpanych. Ohydne wyrzuty sumienia. Co miałam zrobić? Czy mogłam ich przed tym ochronić? Doszłam do wniosku, że byłam dla nich tylko ciężarem, łatwym celem dla wrogów, zwykłą kulą u nogi.
Powinnam być silna, ale nawet ja miałam jakieś granice wytrzymałości. Miałam czas, żeby się pozbierać, póki wszyscy spali. Zerwałam się i pobiegłam do piwnicy.
Kiedy tylko znalazłam się za dźwiękoszczelnymi drzwiami, zaczęłam się drzeć. Krzyczałam tak głośno, że nie miałam pewności, czy naprawdę na górze nic nie słychać. Mimo to nadal wyrzucałam z siebie całą frustrację i ból, aż do utraty tchu. Dopiero wtedy przyklękłam na ziemi, z trudem łapiąc oddech. Seba mógłby uczyć się ode mnie sztuki efektownego załamania.
Jednak po chwili przekonałam się, że ten napad pomógł mi trochę oczyścić myśli. Paradoksalnie, wykrzyczenie wszystkiego wyciszyło burzę szalejącą w mojej głowie. Podniosłam wzrok i dostrzegłam pianino. Przyciągnęło mnie jak magnez. Sięgnęłam po zeszyt i otworzyłam na pierwszej lepszej stronie. Nie wiem, jak długo grałam, ale chyba nie dłużej niż godzinę. Właśnie szukałam jakiegoś utworu, który bym znała, kiedy nagle spomiędzy stron wyleciała luźna kartka. Zerknęłam na nią z czystej ciekawości, zwłaszcza że zobaczyłam stosunkowo starą datę. Po przeczytaniu pierwszego zdania nie mogłam się już oderwać.

„6.05.1990.
Dzisiaj Leonek kończy 5 lat. Zrobiłam jego ulubiony tort z karmelem i czekoladą. Chyba zjadłby go w całości, gdyby go nie powstrzymywać! Zaprosiliśmy też jego kolegów. Wszyscy świetnie się bawili, a my jesteśmy najszczęśliwszymi rodzicami na świecie.
Niedawno znowu rozmawialiśmy o drugim dziecku. Co prawda finansowo nie stoimy zbyt stabilnie, ale obydwoje bardzo byśmy go chcieli. Być może za parę lat sytuacja się ustabilizuje i nasze marzenie się spełni. Zawsze chciałam mieć chłopca i dziewczynkę. Leon już z nami jest. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to za kilka lat na świat przyjdzie Loretta.
Tymczasem jednak ponownie spotkaliśmy się z tym bibliotekarzem, który chciałby kupić nasz dom. Jest już właściwie zdecydowany, ale dziś spytał, czy moglibyśmy poczekać jeszcze parę miesięcy ze sprzedażą. Tłumaczył się jakimiś problemami ze starym mieszkaniem. Jako że nam się nie spieszy, przystaliśmy na jego warunek. Myślę, że w przeciągu najbliższego roku wszystko się rozwiąże.
Po sprzedaży domu kupimy mieszkanie w bloku. Dzięki temu, że zostanie nam trochę wolnej gotówki, będziemy mogli powiększyć naszą rodzinę. Już teraz cieszę się na tą myśl.”

Na kartkę spadła pojedyncza kropla, a ja zorientowałam się, że to musi być moja łza. Byłam całkowicie przekonana, że trzymam w ręce notatkę mojej mamy. Rozpoznałam jej charakterystyczny, zamaszysty charakter pisma i niemalże wyobraziłam sobie jak pisze to i śmieje się sama do siebie. Nie miałam pojęcia, czemu Leon nie pamiętał tego domu, ale w końcu miał tylko pięć lat. Pewnie wtedy było tu inaczej, a ponadto jako dzieciak patrzył na wszystko z innej perspektywy. Później wyprowadzili się stąd do mieszkania które już oboje pamiętamy, a tutaj zamieszkał jakiś bibliotekarz, co z kolei tłumaczy, skąd te wszystkie książki. Czemu jednak wyprowadził się stąd, nie zabierając ich ze sobą? No cóż, może wybrał się w podróż życia i były dla niego tylko zbędnym balastem. Nie zastanawiałam się nad tym.
Bardzo wzruszyła mnie myśl, że trzymam w ręku zapiski mamy. Miałam przed sobą część jej myśli, mimo że jej samej już dawno nie było wśród nas.
Jakimś chorym zrządzeniem losu, po tylu latach, trafiliśmy do domu, w którym zamieszkała z tatą, w którym urodził się mój brat i w którym pojawiły się plany powołania na świat mnie. Tak naprawdę tutaj zaczęła się nasza historia.
Z niejasnych przyczyn odkrycie tego wszystkiego bardzo podniosło mnie na duchu. Skoro moja mama mogła być tutaj szczęśliwa, to ja też dam radę. Co prawda bardzo długa droga przede mną, ale wiedziałam, że jakoś się z tego podniosę.

Że wszyscy się podniesiemy.
I że wszystko się ułoży.

***
Co spostrzegawsi zauważyli pewnie, że dziś swoje urodziny obchodzi Leon! ^^ 
Rozdział trochę przegadany, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Od początku tego opowiadania chciałam stworzyć taki wątek z bezpośrednim nawiązaniem do rodziny Lory.
Dajcie znać jak się podoba :)
Loverance


PS.: Niedawno razem z przyjaciółką założyłyśmy stronę na Facebooku. Z tego miejsca chciałabym Was tam serdecznie zaprosić :) Co prawda nazwa wskazuje, że jest ona dla fanów hip-hopu, ale myślę, że cytaty z utworów mogą spodobać się wszystkim, niezależnie od upodobań. 

2 komentarze:

  1. To chyba najlepszy (jak dotąd :)) rozdział jaki u ciebie przeczytałam! To cudowne nawiązanie do rodziny Loty i Leona... Żałuję że u mnie piwnica nie jest dźwiękoszczelna bo czasami dobrze jest móc się tak wykrzyczeć. Życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się zastanawiałam, czy się spodoba, a tu już kilka osób mi mówiło że jest super ;) Bardzo dziękuję! :)

      Usuń