Kiedy tylko Seba się trochę uspokoił,
od razu okazało się, że jest równie (o ile nie bardziej)
przemęczony, co reszta. Nie miałam serca go na siłę trzymać,
więc wkrótce po naszej rozmowie poprosiłam go, żeby również
odpoczął. Nie próbował się stawiać.
Zostałam sama.
Gapiłam się bezmyślnie w okno, na
krople deszczu osadzające się na nim. Znowu się rozpadało,
boleśnie przypominając mi o porannych zdarzeniach. Zastanawiałam
się, czy Royce również teraz o mnie myśli. I czy jemu też wydaje
się, że minęło znacznie więcej, niż dwie godziny.
Ile będę musiała czekać, aż uda mu
się mnie odnaleźć? Dni? Tygodnie? Może miesiące?
A może nigdy.
Wspomnienia rozmyły się i zastąpił
je okropny strach o Leona. Nie wiedziałam, w jak złym jest stanie,
ale skoro van uderzył prosto w niego, to chyba w ogóle nie powinien
żyć. Nie ma się co oszukiwać. Pozostało mi się tylko modlić o
jego zdrowie.
Kolejna stop-klatka. Twarze wszystkich
moich przyjaciół, kompletnie wyczerpanych. Ohydne wyrzuty sumienia.
Co miałam zrobić? Czy mogłam ich przed tym ochronić? Doszłam do
wniosku, że byłam dla nich tylko ciężarem, łatwym celem dla
wrogów, zwykłą kulą u nogi.
Powinnam być silna, ale nawet ja
miałam jakieś granice wytrzymałości. Miałam czas, żeby się
pozbierać, póki wszyscy spali. Zerwałam się i pobiegłam do
piwnicy.
Kiedy tylko znalazłam się za
dźwiękoszczelnymi drzwiami, zaczęłam się drzeć. Krzyczałam tak
głośno, że nie miałam pewności, czy naprawdę na górze nic nie
słychać. Mimo to nadal wyrzucałam z siebie całą frustrację i
ból, aż do utraty tchu. Dopiero wtedy przyklękłam na ziemi, z
trudem łapiąc oddech. Seba mógłby uczyć
się ode mnie sztuki efektownego załamania.
Jednak po chwili przekonałam się, że
ten napad pomógł mi trochę oczyścić myśli. Paradoksalnie,
wykrzyczenie wszystkiego wyciszyło burzę szalejącą w mojej
głowie. Podniosłam wzrok i dostrzegłam pianino. Przyciągnęło
mnie jak magnez. Sięgnęłam po zeszyt i otworzyłam na pierwszej
lepszej stronie. Nie wiem, jak długo grałam, ale chyba nie dłużej
niż godzinę. Właśnie szukałam jakiegoś utworu, który bym
znała, kiedy nagle spomiędzy stron wyleciała luźna kartka.
Zerknęłam na nią z czystej ciekawości, zwłaszcza że zobaczyłam
stosunkowo starą datę. Po przeczytaniu pierwszego zdania nie mogłam
się już oderwać.
„6.05.1990.
Dzisiaj Leonek kończy 5 lat. Zrobiłam
jego ulubiony tort z karmelem i czekoladą. Chyba zjadłby go w
całości, gdyby go nie powstrzymywać! Zaprosiliśmy też jego
kolegów. Wszyscy świetnie się bawili, a my jesteśmy
najszczęśliwszymi rodzicami na świecie.
Niedawno znowu rozmawialiśmy o drugim
dziecku. Co prawda finansowo nie stoimy zbyt stabilnie, ale obydwoje
bardzo byśmy go chcieli. Być może za parę lat sytuacja się
ustabilizuje i nasze marzenie się spełni. Zawsze chciałam mieć
chłopca i dziewczynkę. Leon już z nami jest. Jeśli wszystko
pójdzie po naszej myśli, to za kilka lat na świat przyjdzie
Loretta.
Tymczasem jednak ponownie spotkaliśmy
się z tym bibliotekarzem, który chciałby kupić nasz dom. Jest już
właściwie zdecydowany, ale dziś spytał, czy moglibyśmy poczekać
jeszcze parę miesięcy ze sprzedażą. Tłumaczył się jakimiś
problemami ze starym mieszkaniem. Jako że nam się nie spieszy,
przystaliśmy na jego warunek. Myślę, że w przeciągu najbliższego
roku wszystko się rozwiąże.
Po sprzedaży domu kupimy mieszkanie w
bloku. Dzięki temu, że zostanie nam trochę wolnej gotówki,
będziemy mogli powiększyć naszą rodzinę. Już teraz cieszę się
na tą myśl.”
Na kartkę spadła pojedyncza kropla, a
ja zorientowałam się, że to musi być moja łza. Byłam całkowicie
przekonana, że trzymam w ręce notatkę mojej mamy. Rozpoznałam jej
charakterystyczny, zamaszysty charakter pisma i niemalże wyobraziłam
sobie jak pisze to i śmieje się sama do siebie. Nie miałam
pojęcia, czemu Leon nie pamiętał tego domu, ale w końcu miał
tylko pięć lat. Pewnie wtedy było tu inaczej, a ponadto jako
dzieciak patrzył na wszystko z innej perspektywy. Później
wyprowadzili się stąd do mieszkania które już oboje pamiętamy, a
tutaj zamieszkał jakiś bibliotekarz, co z kolei tłumaczy, skąd te
wszystkie książki. Czemu jednak wyprowadził się stąd, nie
zabierając ich ze sobą? No cóż, może wybrał się w podróż
życia i były dla niego tylko zbędnym balastem. Nie zastanawiałam
się nad tym.
Bardzo wzruszyła mnie myśl, że
trzymam w ręku zapiski mamy. Miałam przed sobą część jej myśli,
mimo że jej samej już dawno nie było wśród nas.
Jakimś chorym zrządzeniem losu, po
tylu latach, trafiliśmy do domu, w którym zamieszkała z tatą, w
którym urodził się mój brat i w którym pojawiły się plany
powołania na świat mnie. Tak naprawdę tutaj zaczęła się nasza
historia.
Z niejasnych przyczyn odkrycie tego
wszystkiego bardzo podniosło mnie na duchu. Skoro moja mama mogła
być tutaj szczęśliwa, to ja też dam radę. Co prawda bardzo długa
droga przede mną, ale wiedziałam, że jakoś się z tego podniosę.
Że wszyscy się podniesiemy.
I że wszystko się ułoży.
***
Co spostrzegawsi zauważyli pewnie, że dziś swoje urodziny obchodzi Leon! ^^
Co spostrzegawsi zauważyli pewnie, że dziś swoje urodziny obchodzi Leon! ^^
Rozdział trochę przegadany, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Od początku tego opowiadania chciałam stworzyć taki wątek z bezpośrednim nawiązaniem do rodziny Lory.
Dajcie znać jak się podoba :)
Dajcie znać jak się podoba :)
Loverance
PS.: Niedawno razem z przyjaciółką założyłyśmy stronę na Facebooku. Z tego miejsca chciałabym Was tam serdecznie zaprosić :) Co prawda nazwa wskazuje, że jest ona dla fanów hip-hopu, ale myślę, że cytaty z utworów mogą spodobać się wszystkim, niezależnie od upodobań.
To chyba najlepszy (jak dotąd :)) rozdział jaki u ciebie przeczytałam! To cudowne nawiązanie do rodziny Loty i Leona... Żałuję że u mnie piwnica nie jest dźwiękoszczelna bo czasami dobrze jest móc się tak wykrzyczeć. Życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńJa się zastanawiałam, czy się spodoba, a tu już kilka osób mi mówiło że jest super ;) Bardzo dziękuję! :)
Usuń