Kiedy tylko Leon wyszedł, szybko zmyłam talerze i zerknęłam na
zegarek. Dochodziła szesnasta. Nie mogłam myśleć o niczym innym niż o
wieczornym spotkaniu ze swoimi ludźmi. Nie mogłam się już doczekać.
Pomyślałam, że póki jestem jeszcze w stanie skupić się na
czym innym, powinnam odrobić lekcje na jutro. Mój entuzjazm nieco się
zmniejszył, ale tylko odrobinę. W perspektywie miałam godziwą nagrodę.
Uporałam się ze wszystkim w godzinę i pobiegłam do swojego
pokoju na piętrze. Przede wszystkim chciałam się przebrać, więc szkolne ubrania
trafiły w kąt. Stanęłam przed szafą. Nikt ze szkoły nie spodziewałby się, że chowam
w niej takie ubrania, ale moich przyjaciół z pewnością to nie zaskoczy.
Założyłam czarne rurki, koszulę w czerwono-czarną kratę i skórzaną
kamizelkę nabijaną ćwiekami. Potem zrobiłam idealny makijaż. Kiedy w pełnej
okazałości stanęłam przed lustrem, mogłam być z siebie dumna.
Na drogę musiałam przeznaczyć około godziny, więc tuż po dziewiętnastej
wyszłam z domu. Czułam się doskonale, chyba cała twarz mi się śmiała. Musiałam
wyglądać bardzo głupio, ale nie zastanawiałam się nad tym. Pojechałam autobusem
na drugi koniec miasta, a potem, klucząc uliczkami, dotarłam na plac, gdzie
znajdował się bar. Od dawna był zamknięty, mimo to spotykaliśmy się tam
przynajmniej raz na tydzień. Naokoło stało parę innych budynków, ale były
opuszczone. Pewnie dla Was brzmi to zaskakująco, ale dla mnie było normą, którą
w dodatku uwielbiałam.
Z baru słyszałam już śmiechy i rozmowy, więc bez dalszego
ociągania weszłam do środka.
- Siemanko! – krzyknęłam od progu.
- Lora! Jesteś! Wchodź! – osiem osób zaczęło naraz się
przekrzykiwać, przez co powstała straszna wrzawa.
Całe pomieszczenie urządziliśmy po swojemu. Stały w nim
stoliki, duże kanapy, na ścianie wisiało lustro, a przy barze ustawiliśmy kilka
wysokich stołków. Na półkach za blatem rzędami stały najróżniejsze napoje,
począwszy od coli a skończywszy na wytrawnych winach. Na parapecie umieściliśmy
odtwarzacz CD.
Na widok szczęśliwych przyjaciół znowu się uśmiechnęłam.
Przy barze siedziało dwóch, podobnie jak Leon, dobrze zbudowanych, wysokich
chłopaków, Adrian i Sebastian. Za blatem stał Nathan, który właśnie robił picie
dla wszystkich (kiedyś pracował jako barman). Na jednej z kanap siedziała Emma
wraz ze swoim chłopakiem, Michałem, a przed lustrem zobaczyłam Gretę
poprawiającą makijaż. Obok niej stał Rob i chyba starał się wyjaśnić jej coś, czego
ona nie chciała słuchać (często się ze sobą sprzeczali). A na drugiej sofie, ku
mojej bezgranicznej radości, zobaczyłam osobę, którą najbardziej uwielbiałam z
tej grupki – mojego chłopaka, Kacpra. Uśmiechnął się do mnie i wstał, a kiedy
podeszłam bliżej, pocałował mnie przeciągle i romantycznie.
- Hej księżniczko – powiedział po chwili i znów się
uśmiechnął. – Tęskniłem za tobą.
- To świetnie się składa – odrzekłam. – Bo ja też się
stęskniłam.
- Kacper! Daj nam się z nią przywitać! Chyba że proszę o
zbyt wiele? – zapytała Greta, która już skończyła z makijażem i teraz stanęła
obok nas podparłszy się pod boki.
- Prosisz o zbyt wiele – mruknął Kacper, a ja się zaśmiałam.
Kiedy jednak Greta spojrzała na niego z żartobliwą złością, zdecydował się mnie
wypuścić, żebym mogła przywitać się z każdym.
- Ej Lora! – krzyknął Nathan zza baru. – Zrobiłem nowego
drinka! Powiedz, że go spróbujesz!
- Nie rób tego Lora! – sprzeciwił się Adrian i odwrócił do
mnie z udawanym przerażeniem. – Od tych jego drinków nawet najtwardszy
człowiek mógłby zginąć!
- A co mi tam! – odrzekłam i podeszłam do baru. – Skoro
dotychczas nie zginęłam, to już raczej nie zginę – spróbowałam napoju i
rozpromieniłam się. – Nathan! Naprawdę ci wyszedł!
- Ha! Przegrałeś! Płacisz!
– wrzasnął Nathan i wskazał Adriana palcem. – Założyliśmy się. Czy
będzie Ci smakować – zwrócił się do mnie.
Przez jakieś pół godziny rozmawialiśmy w oczekiwaniu na
Leona. Kiedy w końcu się pojawił, przywitał go zbiorowy wybuch radości,
podobnie jak wtedy, kiedy ja weszłam.
- No i jak mistrzu? Towar rozniesiony? – spytał Rob uśmiechając
się do mojego brata.
- Jasna sprawa – odrzekł Leon. – Ale i tak wiem, co cię
interesuje. Twoje prośby zostały wysłuchane. Przyniosłem trochę dla was.
Sięgnął do swojej przepastnej kieszeni i wyjął z niej
woreczek, którego zawartość wysypał na stół.
- Siedem gramów. Wystarczy dla wszystkich.
- A co z tym twoim źródłem informacji? Naprawdę trafili na
nasz trop? – spytała Emma, kiedy w powietrzu już swobodnie roznosił się słodki
zapach marihuany.
- Jeszcze nie wiadomo – powiedział Leon kręcąc głową. –
Najprawdopodobniej to fałszywy alarm, ale nic nie jest potwierdzone.
Michał przeciągnął się z jękiem.
- I tak śpimy na hajsie. Ewentualnie się stąd wyniesiemy w
przeciągu jednego dnia.
- Tylko musimy wiedzieć ten dzień wcześniej – zauważył Seba.
– Co jeśli nas tu zaskoczą?
- Wtedy ich ukarzemy – uśmiechnął się Kacper, na dowód
wyjmując z wewnętrznej kieszeni kurtki swój posrebrzany pistolet. – Bo przecież
bez zapowiedzi się nie wpada.
Jak zawsze udało mu się rozładować to nagłe napięcie
spowodowane ciągłym zagrożeniem. Wszyscy zaczęli się śmiać, a rozmowy potoczyły
się starym rytmem.
Myślę, że teraz wszyscy, którzy nie rozumieli z początku
mojej sytuacji, teraz już wiedzą, o co chodzi – o narkotyki. Sprzedajemy je w
całej Polsce i w sąsiadujących z nami krajach. Z tego co wiem, nasze plantacje
są największe wśród szajek narkotykowych na świecie. Wszyscy jesteśmy w to
zamieszani, ale najbardziej chyba Leon, bo to on jest założycielem tego
procederu. A zaraz po nim w kolejności jestem ja, jako jego siostra i prawa
ręka.
Pewnie niespecjalnie ładnie wyglądałoby to w papierach.
***
Mam nadzieję, że drugi rozdział się Wam spodoba. Oczekujcie kolejnych.
Loverance
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz