Krótko po północy wymknęliśmy się z baru razem z Kacprem.
Reszta ciągle siedziała w środku rozmawiając i żartując. Towar szybko się
skończył i wywietrzały wszelkie dowody na to, że w ogóle istniał. Spragnieni
chwili samotności, praktycznie niezauważeni opuściliśmy przyjaciół i teraz
wolnym krokiem zmierzaliśmy do pobliskiego parku trzymając się za ręce.
- Jak tam w szkole, Lore? – spytał w pewnej chwili. –
Martwię się. Mówiłaś, że masz tam beznadziejnie.
- Bez przesady – odrzekłam. – Nie jest tak źle. Może
faktycznie nie mam z kim gadać, a nawet jakbym miała, to nie miałabym o czym.
Ale jeszcze tylko rok. Leon chce, żebym zdała maturę.
- Mnie też bez przerwy namawiał, jak miałem wątpliwości –
Kacper skończył szkołę dwa lata temu, właściwie tylko dzięki namowom mojego
brata. – I w sumie chwała mu za to. Przynajmniej coś osiągnąłem w tym swoim
życiu.
- Dużo osiągnąłeś. Masz mnie, masz przyjaciół. Z głodu nie
giniesz. Masz solidny dach nad głową. To mało?
- Pewnie że nie. Ale czasem zastanawiam się, gdzie byśmy
byli, gdybyśmy zdecydowali się na inną drogę – usiadł na ławce i wskazał
miejsce obok siebie. – Myślisz, że byśmy się wtedy poznali?
- Możliwe, ale może byśmy się nie pokochali. Pewnie nawet
nie zwrócilibyśmy na siebie większej uwagi – zaśmiałam się.
- Bzdura – powiedział
Kacper z przekonaniem. – Wypatrzyłbym cię nawet w największym tłumie.
- Całe szczęście. Bałam się, że powiesz co innego –
pogłaskałam go po twarzy, a on przysunął się i złożył na moich ustach
pocałunek. Z trudem zachowywałam trzeźwość umysłu. Po kilku minutach przerwałam
pieszczotę i usiadłam mu na kolanach.
- Mam pomysł. Przyjdę po ciebie jutro do tej szkoły –
mruknął chłopak patrząc na mnie z determinacją na twarzy. – Jak zobaczą, kto
się tobą opiekuje, zaczną ci zazdrościć. Spojrzą na ciebie inaczej.
- Zaczną się niepotrzebnie interesować – dodałam. – Chyba
tego nie potrzebujemy.
- No przestań. Będzie beka.
- Ehhh, ok – westchnęłam, rzucając krótkie spojrzenie w
niebo, jakbym była zmuszona do ostateczności. – Tylko nie narozrabiaj i nie
rozmawiaj z nikim.
- Spoko. Będę tylko oddychać. Chyba że nie mogę? – zapytał z
niewinnym uśmiechem i wstaliśmy.
- Pomyślę nad tym – odrzekłam, a kiedy chciał mnie znów
wziąć za rękę, wywinęłam się i zaczęłam uciekać. Biegaliśmy, śmiejąc się, po
całym parku, aż w końcu Kacper dogonił mnie, wziął na ręce i okręcił w
powietrzu.
- Złapałem cię.
- Widzę.
Położyliśmy się na trawie. Na obrzeżach miasta, w tym
opuszczonym miejscu, udało jej się urosnąć do całkiem pokaźnych rozmiarów, a
przy tym była miękka i pachnąca. Spojrzałam na Kacpra. Leżał z zamkniętymi
oczami, nieświadomy tego, że się mu przyglądam. Na jego twarzy malowały się
spokój i szczęście, ale po chwili ich miejsce zastąpiło coś nowego – coś na
kształt zwątpienia, niepewności, jakby coś… ukrywał. Znałam go wystarczająco
długo, żeby zauważyć, że coś go trapi.
- Hej – szepnęłam. – Wszystko w porządku?
- Tak, tak – odrzekł szybko. – Nie przejmuj się.
- A czy gdyby się coś działo… powiedziałbyś mi? – zapytałam
na wszelki wypadek. – Wiesz, że możesz mi zaufać.
- Pewnie że wiem. Niczego nie ukrywam – spojrzał na mnie
krzepiąco. – Naprawdę, wszystko gra.
Nie byłam tego stuprocentowo pewna, ale nie dałam tego po
sobie poznać. Postanowiłam, że zapytam Leona, czy Kacper czegoś mu nie mówił.
Mimowolnie zaczęłam się martwić.
- Dobra. Niech ci będzie – powiedziałam w końcu. – Ale jeśli
mam jutro iść do tej szkoły, a ty masz po mnie przyjść, to musimy wracać do
domów. Napiszę do Leona, że wracamy.
Wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę ulicy. Na chodniku stał
błyszczący motocykl, na którego punkcie mój chłopak ma prawdziwą obsesję.
Zauważyłam, że chyba jeszcze dziś rano był z nim na myjni. Wyjął dwa kaski ze
schowka i jeden podał mnie. Parę minut później mknęliśmy pustą ulicą, a niecałe
pół godziny później zatrzymaliśmy się pod moim domem. Oddałam Kacprowi kask,
ale on nie ściągnął swojego, tylko przyciągnął mnie do siebie.
- To o której jutro przyjechać po ciebie? – spytał
przytłumionym głosem.
- O drugiej – odrzekłam, po czym zdjęłam mu kask i
poprawiłam fryzurę. Przytknął swoje czoło do mojego. – Uważaj, jak będziesz
wracał. Zawsze boję się, że pewnego dnia skończysz na latarni.
- Chyba żartujesz – zaśmiał się. – Przecież świetnie jeżdżę.
- Wolę ci powiedzieć, żebyś uważał. Tak na wszelki wypadek.
Nie wątpię w twoje umiejętności.
- Całe szczęście – westchnął z ulgą i demonstracyjnie
przyłożył sobie dłoń do serca.
Wywróciłam oczami, a Kacper znowu zaczął się śmiać i
pocałował mnie w czoło.
- No już. Nie denerwuj się – powiedział. – Obiecuję, że będę
ostrożny. I będę po ciebie jutro o drugiej. Wszystkim opadną kopary.
- Bo w końcu jesteś taki przystojny – dodałam kpiąco.
- No a nie jestem? – spytał oburzony.
- Oczywiście że jesteś – przez chwilę zapatrzyłam się w jego
oczy, a potem pocałowałam go na pożegnanie. – Do jutra.
- Kocham cię, skarbie.
- A ja kocham ciebie.
Wiedziałam, że jeśli natychmiast nie pójdę do domu, to już w
ogóle się dziś nie rozstaniemy. Uśmiechnęliśmy się do siebie ostatni raz i
weszłam do domu. Kiedy kładłam się spać i nastawiałam budzik na rano,
usłyszałam, że Kacper odjeżdża. Zastanawiałam się, jak zareagują moi znajomi
kiedy zobaczą pod szkołą zabójczo przystojnego gościa na motocyklu. Zgłupieją.
A jeszcze bardziej wtedy, gdy przekonają się, na kogo czeka.
***
Loverance
Cześć to ja! :) właśnie zorientowałam się że mieszkamy w tym samym mieście :D a co do opowiadania to masz bardzo fajny styl. Nie jestem zbytnio za narkotykami itp. Ale opowiadanie wciąga ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za szczerą opinię ;) Pozdrawiam :)
UsuńBardzo ciekawe opowiadanie, czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za motywację ;)
Usuń