Wracaliśmy do siedziby jakby nigdy
nic, mimo że zmieniło się wszystko. Jedyna różnica była taka,
że bez skrupułów trzymaliśmy się za ręce, co było dowodem na
to, że to naprawdę się wydarzyło. Bez przerwy odtwarzałam te
same kilka minut.
- Mnie też na tobie zależy. Nawet
bardziej, niż ci się wydaje – powiedziałam zaraz po tym, jak
skończyliśmy się całować. Jego uśmiech mówił wszystko.
- Boże... Jestem taki szczęśliwy
– odparł, a ja usłyszałam w jego głosie lekkie zaskoczenie.
Doskonale to rozumiałam. Sama nigdy bym nie pomyślała, że
jeszcze kiedykolwiek będę szczęśliwa. A jednak teraz byłam.
Nadal rozmyślając, przekroczyłam z
Royce'em próg siedziby i niemal natychmiast zobaczyłam Borge'a.
Spojrzał na nasze złączone ręce, ale nie skomentował tego ani
jednym słowem. Przeniósł wzrok na mnie. Jak zwykle nic nie mogłam
wyczytać z jego oczu.
- Byliście na zewnątrz? Co za
głupota.
Royce już otwierał usta, żeby mu
odpowiedzieć, ale mafiozo nie dał mu dojść do słowa.
- Czekałem na was. Na ciebie –
nie spuszczał ze mnie wzroku, więc zrozumiałam, że mówi do
mnie. - Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość.
- Coś się stało? - zapytałam od
razu, gotowa na najgorsze informacje.
Zapadła chwila pełnej napięcia
ciszy, ale nie pospieszałam Borge'a. Wiedziałam, że zaraz mi
wszystko wyjaśni. Royce delikatnie ścisnął moją dłoń.
Odpowiedziałam tym samym.
- Skontaktowali się ze mną twoi
przyjaciele. Ale nie Leon, inny facet. Przedstawił się Rob. Nie
tłumaczył się, po prostu powiedział, że mają towar i czekają
w barze.
- Naprawdę? - zapytałam, nie mogąc
w to uwierzyć. Cały ciężar ostatnich dni ze mnie spadł i
poczułam, że mogę w końcu odetchnąć z ulgą. - Czyli jedziesz
po okup a ja poczekam tutaj? Tak jak poprzednio miało być?
- Nie. Jedziemy natychmiast. Mam już
dość problemów z wami – odparł i wyciągnął z kieszeni
kluczyki. - Chyba nie masz żadnych rzeczy, co nie?
- Ale... - odezwałam się z
wahaniem. To wszystko działo się w zawrotnym tempie, którego nie
byłam w stanie opanować. Zrozumiałam dopiero, kiedy Royce puścił
moją dłoń. Otrzeźwiło mnie natychmiast. - Poczekasz na mnie
chwilę? Dosłownie kilka minut.
- Dwie. Ani jednej więcej –
powiedział krótko, po czym odwrócił się na pięcie i
pomaszerował do garażu. Odwróciłam się do Royce'a. Ku mojemu
zaskoczeniu, w jego oczach dostrzegłam dogłębny smutek.
- Hej – szepnęłam i delikatnie
dotknęłam jego twarzy. - Przecież spotkamy się jeszcze nie raz.
Sam tak mówiłeś...
- Jak, Lore? - zapytał, unikając
mojego wzroku. - Jak? Nie mam pojęcia, gdzie mieszkasz i ty też
tego nie wiesz, bo jadąc tu całą drogę byłaś nieprzytomna.
Borge nigdy mi nie powie jak cię znaleźć, bo nic go nie obchodzi
to czego chcę. No a numer telefonu akurat w naszym wypadku nie
wchodzi w grę. Nie wiem jak twój, ale mój jest całkowicie tajny.
Wszystko to co mówił było prawdą i
byłam tego boleśnie świadoma. Jednak zanim mi tego nie powiedział,
żyłam nadzieją, że jest jakiś sposób, który pominęłam w
swoich rozważaniach, a on dobrze o nim wie. Teraz jednak zdałam
sobie sprawę, że to niemożliwe.
- Nie wierzę że to się tak musi
skończyć – powiedziałam. - Dlaczego? Kiedy tylko cokolwiek
zaczyna się udawać, i wygląda, jakby wszystko miało się ułożyć,
to musi stać się coś złego. Dlaczego? - zapytałam nie licząc
na to, że mi odpowie. - Dlaczego to wszystko musi być takie
trudne?
- Bo jest prawdziwe – odparł z
przekonaniem. - A wszystko, co jest trudne, ma ogromną wartość.
Zawsze tak było i zawsze będzie – dostrzegłam w nim zmianę.
Teraz nie widziałam już ani cienia smutku. Pozostała lodowata
zawziętość. - Przysięgam, znajdę jakiś sposób. To nie urwie
się tutaj.
I już wtedy byłam pewna, że wszystko
będzie dobrze. Royce nigdy nie rzucał słów na wiatr. Dotrzymywał
słowa nawet w najbardziej błahych sprawach. I chociaż nie
wyobrażałam sobie rozłąki z nim, przynajmniej miałam pewność,
że nie potrwa ona wiecznie.
- Dziękuję. Za... wszystko. I
trzymam cię za słowo.
Już nic nie odpowiedział, po prostu
pocałował mnie, a ja starałam się zapamiętać każdy szczegół.
Byłam pewna, że wiele razy będę wspominać tą chwilę.
Wsiadając do samochodu Borge'a parę
minut później, czułam już tylko pustkę. Nie próbowałam
zaczynać z nim rozmowy, a i on nie przerywał ciszy. Co
najdziwniejsze, miałam wrażenie, jakby wiedział o wszystkim. Mimo
licznych wad, nie mogłam też odmówić mu paru zalet.
Droga przez cały czas wyglądała tak
samo. Po lewej łąka, po prawej łąka. Za nami łąka i przed nami
również. Z początku próbowałam zapamiętać trasę, ale szybko
przekonałam się, że to bez sensu. Ciągle skręcaliśmy w różne
strony i już po piętnastu minutach straciłam rachubę. Ciekawe,
jak Borge to pamiętał.
Jakiś czas później pojawiły się
pierwsze zabudowania miasta, a ja zaczęłam kojarzyć, gdzie
jesteśmy. Dotarło do mnie również, że w końcu wracam do
przyjaciół, do domu. Na granicy świadomości zarejestrowałam coś
na kształt szczęścia. Czy od teraz tak miała wyglądać moja
psychika? Ledwie odczuwalne emocje i pustka?
Nie miałam jednak czasu się nad tym
zastanawiać, bo samochód zatrzymał się pod barem, a kiedy
podniosłam wzrok, zobaczyłam Roba, Michała i Adriana. Znowu coś
odnotowałam – to mogła być ulga.
Jednak kiedy wysiadłam z samochodu,
Adrian od razu podbiegł i wziął mnie w ramiona. Poczułam się
znacznie lepiej, bezpiecznie i spokojnie. Chyba bałam się zostać
sama i cały czas martwiłam się, że znowu coś się nie powiedzie.
Na szczęście przynajmniej tym razem wszystko poszło zgodnie z
planem.
- Boże, Lora... - powiedział
Adrian, wypuszczając mnie z objęć – tak strasznie się
martwiłem. Wszyscy się martwiliśmy.
- To prawda – dodał Michał,
podchodząc do nas i również mnie przytulając. - Już wszystko
jest w porządku. Już po wszystkim.
- Próbujesz przekonać mnie, czy
może siebie? - zapytałam, siląc się na uśmiech i żartobliwy
ton i chyba nawet nie wyszło tak źle, bo wszyscy troje się
zaśmialiśmy.
Odwróciłam się akurat w momencie,
kiedy Rob przekazywał Borge'owi torbę z towarem.
- Proszę – powiedział szyderczo.
- Oto twoje bezcenne zioło. Niech ci dobrze służy – zakpił.
- Dzięki za miłe słowa – odparł
Borge tym samym tonem. - Zapłata w formie dziewczyny jest nawet
nieco zbyt obfita, przynajmniej według mojej skromnej opinii –
odwrócił się i spojrzał na mnie. Zobaczyłam w nim tylko
mafiozę, nikogo ponadto. - Żegnaj, skarbie. Nie powiem, że było
miło, ale jak widzisz – pomachał mi torbą z towarem –
opłaciło się.
Po tych słowach nie zaszczycił już
nikogo ani jednym spojrzeniem, tylko krokiem zwycięzcy wrócił do
samochodu i zatrzasnął drzwi. Dopiero patrząc jak odjeżdża,
mogłam odetchnąć zupełnie spokojnie. Rob wyjął z kieszeni
kluczyki do Giulietty i, tak jak wcześniej Borge, pomachał nimi w
powietrzu.
- Jedziemy do domu? Bo umieram z
głodu.
- O tak – ożywiłam się. - Ja
też umieram z głodu.
- Nie karmili cię? - zdziwił się
Michał, kiedy już wsiadaliśmy do samochodu.
- Teoretycznie tak. Ale stęskniłam
się za porządnym, konkretnym śniadankiem Nathana.
- Nic dziwnego. Od tego można się
uzależnić.
Całą drogę rozmawialiśmy na
niezobowiązujące tematy, starannie omijając te ważniejsze. To
była namiastka codzienności, której bardzo mi brakowało. Myśli o
poprzednim tygodniu jednak zostały gdzieś z tyłu głowy i nie
dawały mi spokoju.
Pół godziny później podjechaliśmy
pod dom. Przed drzwiami stali już Nathan, Seba, Emma i Greta i kiedy
tylko wysiedliśmy, od razu podbiegli żeby mnie uściskać.
- Lora – powiedziała Greta, kiedy
tylko udało jej się do mnie dopchać. - Nigdy w życiu się tak
nie martwiłam. Nigdy, rozumiesz? - zmierzyła mnie wzrokiem, a ja
tylko energicznie pokiwałam głową. - Co się działo w tym domu
kiedy cię nie było, to ty sobie nawet nie wyobrażasz. I dlatego
muszę cię o coś prosić – chwyciła mnie za ramiona i spojrzała
mi prosto w oczy. - Już nigdy więcej mi tego nie rób, dobrze?
Dobrze? - zapytała, a z jej oczu potoczyły się ogromne łzy. Z
początku nie wiedziałam o co jej chodzi, ale szybko zrozumiałam,
że to tutaj dział się koszmar, nie u mnie w celi. Twardo
odwzajemniłam jej spojrzenie, choć w swoich oczach również
poczułam łzy.
- Obiecuję Greta, słyszysz?
Obiecuję. Już wszystko jest w porządku i jestem tu z wami. Wiesz?
Nie stała mi się żadna krzywda – przytuliłam ją z całych sił
i trzymałam, aż przestałam słyszeć jej płacz. Wtedy zdałam
sobie sprawę z innej rzeczy. - Zaraz zaraz... Gdzie jest Leon?
Zapadła głucha cisza, a ja
rozejrzałam się po twarzach przyjaciół z narastającym
przerażeniem. Czekałam na wyjaśnienia, bojąc się odpowiedzi.
Ostatnio koszmar gonił koszmar.
- Lore, spokojnie... - zaczął
Seba, ale szybko mu przerwałam.
- Jak mam być spokojna? Co się
stało?? Czy on nie żyje??? - pytałam raz po raz, z coraz większą
paniką w głosie.
- Lora, Leon żyje – powiedział w
końcu Nathan. - Żyje. Ale jest w szpitalu. Zdarzył się wypadek.
***
Mam nadzieję, że się podoba! :) Komentujcie, obserwujcie.
Czas poinformować Was, że już kończę to opowiadanie - planuję jeszcze trzy/cztery rozdziały. Co później będzie się działo na tym blogu, jeszcze się zastanawiam. Jednak na pewno moja działalność nie zaniknie ;p
Pozdrooo!
Loverance
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz