Kiedy puścił moją dłoń, miałam
ochotę natychmiast znowu mu ją podać, ale wiedziałam, że wtedy
wszystko, co czułam, wydałoby się. O ile to się jeszcze nie
stało. Na jego twarzy malowało się dokładnie to, co wcześniej –
współczucie, zrozumienie. Nie mogłam wyczytać nic więcej.
Rozpaczliwie szukałam luźnego tematu
do rozmowy, ale wszystko wypadło mi z głowy. Przypomniało mi się
jednak, że w końcu nie powiedział mi skąd ma tą ranę na twarzy,
więc postanowiłam zapytać właśnie o to.
- Zdobyta w walce podczas ostatniej
akcji – poinformował z dumą, jakby co najmniej pokonał smoka. –
Kto by pomyślał, że gangsterzy nadal korzystają z takich
tradycyjnych broni jak nóż. Spodziewałbym się raczej pistoletu.
- Jak widać, nie można przewidzieć
ich działania – odparłam, celowo nie mówiąc „waszego”. Royce najwyraźniej nie chciał mi opowiedzieć tego z większymi
szczegółami, więc nie naciskałam. Znowu zapadła cisza.
Nagle drzwi otwarły się z hukiem i
znowu wszedł Borge. Z dwoma talerzami. Popatrzyłam na niego z
uprzejmym zainteresowaniem.
- A nie mówiłeś wcześniej, że
zostajemy bez śniadania? – zapytałam niewinnie. W głębi serca
dziękowałam mu jednak, że przyszedł właśnie w tym momencie.
- Zmieniłem zdanie – odparł krótko
bez cienia poprzedniej przyjazności, po czym podał nam talerze z
tostami i jajecznicą. – Jedziemy za osiem godzin. Potem
najprawdopodobniej wracasz do domu.
- Podważasz to? – w swoim głosie
usłyszałam niebezpieczną nutę. Nie wiem, za kogo on się miał,
żeby stawiać pod znakiem zapytania, czy mój brat mnie uratuje.
Powoli wstałam i stanęłam tuż naprzeciwko niego, rzucając mu w
ten sposób wyzwanie. Co z tego, że nie miałam żadnych szans.
- Dobrze wiesz, że w życiu bywa
różnie – powiedział cicho mierząc mnie wzrokiem. Nie podjął
jednak mojego wyzwania. W zamian za to dodał – kiedy brałem cię
za zakładniczkę, nie sądziłem, że będziesz tak podskakiwać.
Nie ukrywam – trochę przypominasz mi tego swojego brata. Uznaj to
za komplement.
Po tych słowach wyszedł, nie dając
mi szansy na odpowiedź. Usiadłam z powrotem na ziemi. Dotychczas
nie zastanawiałam się nad tym, czy Leon byłby w stanie mnie
zostawić, bo byłam stuprocentowo pewna, że tak się nie stanie.
Borge zasiał we mnie jednak niepewność.
- Słuchaj… - zaczął Royce, który
dotychczas siedział cicho, z talerzem na kolanach.
- Nie – przerwałam mu kategorycznie.
– Ani słowa. Leon po mnie przyjedzie. Tak będzie.
- Oczywiście że tak – oparł
chłopak i uśmiechnął się do mnie, co od razu poprawiło mi
humor. Potem zaczął jeść, a ja poszłam w jego ślady. Przez
kraty świeciło słońce i robiło się coraz cieplej.
- Szkoda, że nie możemy wyjść na
zewnątrz – powiedział nagle Royce. – W pobliżu są wielkie
łąki. I moje prywatne, prowizoryczne boisko do kosza. Ale może
moglibyśmy też wytrzasnąć skądś siatkę i trochę poodbijać.
- Póki co lepiej chyba nie prosić o
nic Borge’a – zaśmiałam się, a on mi zawtórował.
Po śniadaniu Royce znalazł jakieś
czyste kartki, więc najpierw graliśmy w państwa-miasta a potem w
statki. Później próbowaliśmy rysować, ale ponieważ żadne z nas
nie umie, powychodziły nam jakieś dziwne rzeczy, które potwornie
wyśmialiśmy. Właściwie to śmialiśmy się przez cały czas i
rozmawialiśmy o kompletnie nieistotnych rzeczach. Nie wiem, jak to
możliwe, ale całkowicie zapomniałam o tym, że wieczorem wracam do
domu.
Koło piątej po południu znowu
odwiedził nas Borge, ubrany w czarne dżinsy i czarną bluzę,
fullcap i Air Jordany.
- Jedziemy – powiedział krótko.
- Słuchaj a to jest… bezpieczne? –
zapytałam, zanim zdążyłam pomyśleć. – Pytam, czy to nie jest
ryzykowne, że pokażesz się na mieście w godzinach szczytu. Nie
jesteś przecież anonimowy.
- Mam swoje sposoby, nic się nie
stanie. Ale miło że się troszczysz – odparł patrząc na mnie
beznamiętnie. – Za jakąś godzinę moi ludzie dostaną telefon że
mają cię odwieźć do domu.
- Już nie wątpisz w to że brat ją
wykupi? – spytał Royce kpiąco, ale Borge zignorował jego uwagę.
Spojrzał znów na mnie.
- Poznanie ciebie było mimo wszystko
ciekawym doświadczeniem – poinformował mnie. – Serio, bardzo mi
przypominasz Leona. Może nie wiesz, ale kiedyś byliśmy
przyjaciółmi.
- Słucham? – zapytałam kompletnie
zdezorientowana, bo nie miałam o tym pojęcia.
- Jeśli cię to ciekawi, to musisz
zapytać jego – odparł, po czym wyszedł nie odwracając się już
ani razu.
Przyjaciółmi? Czemu Leon nigdy o tym
nie wspomniał? Muszę go koniecznie wypytać, gdy już wrócę do
domu. „Wracam do domu”, myślałam, nie mogąc się już doczekać
spotkania z przyjaciółmi. Co prawda wcześniej zdarzało nam się
nie widywać przez dłuższy okres czasu, ale pierwszy raz aż tak
bardzo za nimi tęskniłam. Już wkrótce miałam do nich wrócić.
Spojrzałam na
siedzącego obok mnie Royce’a, on jednak patrzył w drugą stronę,
na słońce świecące za oknem. Nie mogłam dostrzec jego twarzy,
ale pomyślałam o tym, że kiedy już wyjadę, to być może
następnym razem spotkam go nie wiadomo kiedy. A może nawet…
- Nigdy? – szepnęłam z
przerażeniem, a on odwrócił się i spojrzał na mnie pytająco.
- Co nigdy? O czym myślisz? –
spytał, a ja, zanim odpowiedziałam, dokładnie mu się przyjrzałam.
Nie wiem czy po to, żeby wybadać jego emocje, czy po to, żeby na
zawsze już zapamiętać jego twarz.
- Myślisz że się jeszcze kiedyś
zobaczymy? – zapytałam, spuszczając wzrok. Było mi
niewiarygodnie głupio. Zwłaszcza że po chwili ciszy on się
zaczął… śmiać.
***
Potrzymam Was w tej niepewności przez kolejny tydzień xD Wypatrujcie kolejnych rozdziałków :P
Loverance
PS.: Na zdjęciu znajduje się mój Royce. Dzięki temu że nie ma twarzy, każdy może go sobie wyobrazić dokładnie tak, jak tylko chce. ;)
Ugh... Oszaleje w tej niepewności xD Mam nadzieję, że Royce zaśmieje się i powie coś w stylu :Nie pozwolę na to abyśmy się już nigdy nie zobaczyli. Nie akceptuję żadnej mniej cudownej odpowiedzi :) Jestem ciekawa jak to się dalej potoczy :D
OdpowiedzUsuńOkaże się już wkrótce :D
Usuń