Następne trzy dni minęły mi
właściwie spokojnie. Sporo się zmieniło - już nie siedziałam
zamknięta w celi. Siedzibę stanowił spory, jednopiętrowy dom,
pełen pokoi dla wszystkich członków mafii. Przyznaję, był
znacznie większy od naszego. Z zewnątrz miał dziwny kształt,
jednak w środku był urządzony po królewsku. Kto jak kto, ale
mafia może sobie na to pozwolić. Wokół domu, zgodnie z tym, co
mówił Royce, rozciągały się ogromne łąki. Z żadnej strony nie
mogłam dostrzec innych domów, nie mówiąc już o mieście. Krótko
mówiąc, urządzili się na kompletnym odludziu.
Całe dnie spędzałam z Royce'em. Zrobiło się naprawdę ciepło,
więc siedzieliśmy głównie na zewnątrz. Łaziliśmy po łąkach,
rozmawialiśmy, śmialiśmy się i graliśmy w kosza (siatki jednak
nie znaleźliśmy).
Czasem zdarzało mi się widywać
innych gangsterów, ale zwykle nie zwracali na mnie szczególnej
uwagi. Kończyło się na kulturalnym "siema".
Wiedziałam, że Royce starał się
odwrócić moje myśli od Leona i reszty przyjaciół. Byłam
przekonana, że skoro nie pojawili się tamtego dnia, to na pewno
zrobią to następnego. Tak się jednak nie stało. Ciągle nie
pojawiały się żadne wieści. Z całych sił starałam się nie
wątpić w nich i skupić na zaistniałej sytuacji. Próbowałam
nawet udawać, że jestem na wakacjach. Przez większość czasu
nieźle mi wychodziło. Dopiero kiedy Royce szedł spać, a ja
wracałam do celi, w duchu błagałam Boga, żeby wyjaśnił mi, o co
chodzi. I mimo że nie potrafiłam uwierzyć, że po prostu pozbyli
się mnie dla garści zioła, nocą przychodziły mi do głowy
najróżniejsze myśli. Niepewność doprowadzała mnie do szału.
Czwartego dnia obudziły mnie odgłosy
ulewy. Powoli umyłam się i przebrałam w ubrania zostawione mi
przez Borge'a (codziennie zostawiał mi czarne rurki, które chyba
kupował specjalnie dla mnie i czarne, stanowczo za duże T-shirty,
być może podkradzione innym gangsterom) . Zastanawiałam się nad
tym, co będziemy robić cały dzień, skoro nawet nie da się wyjść
na zewnątrz. Zerknęłam na zegarek, który niedawno pojawił się
na stoliku. Dochodziła ósma.
Kwadrans później zawitał do mnie
Royce. Przyzwyczaiłam się już do jego obecności i zawsze czekałam
aż się pojawi. Nie zastanawiałam się nawet, co bym tu robiła,
gdyby jego nie było. Pewnie umarłabym z nudów. Ze wszystkich sił
starałam się nie zwracać uwagi ani na jego oszałamiający wygląd
ani na opiekuńcze zachowanie. Miałam w pamięci jego stanowczą
odpowiedź na pytanie Borge'a "zakochałeś się?” i nie
chciałam znowu cierpieć przez uczucia. A jednak moje serce nie
chciało mnie słuchać i mimo usilnych starań na jego widok
zaczynało mocniej bić. Zwłaszcza kiedy szczerzył zęby w
uśmiechu, tak jak teraz.
- Hej, Lore - powiedział, przyglądając
mi się radośnie.
- No siema - odparłam siląc się na
swobodny ton. - Co dziś robimy? Chyba zostaniemy tutaj...
- Wykluczone - spojrzał na mnie jak na
wariatkę. - Przecież leje. Nie możemy przepuścić takiej okazji.
Idziemy.
- Co...?
Nic nie odpowiedział, tylko ruszył
zdecydowanym krokiem w kierunku wyjścia. Wahałam się jeszcze
chwilę, ale w końcu poszłam za nim. Szedł bardzo szybko, musiałam
za nim praktycznie biec. Zatrzymał się dopiero przy wyjściu na
zewnątrz.
- Royce - stanęłam obok niego łapiąc
oddech i patrząc na krajobraz za szybą. – Naprawdę musimy
wychodzić? Będziemy całkiem mokrzy…
- Nie lubisz chodzić w deszczu? –
spytał cicho. – Ja uwielbiam. To trochę tak jakby niebo płakało,
a my szliśmy je pocieszyć. Trochę zabawne – zaśmiał się.
Naprawdę trudno go było rozszyfrować.
Był zmienny niczym pogoda. Czasem zachowywał się jak prawdziwy
gangster, czasem jak gentleman, a czasem, tak jak teraz, wydawał się
po prostu uroczym chłopakiem, z oryginalnym podejściem do świata.
Chciałam odkryć kim jest, ale nie wiedziałam nawet, czy on sam
byłby w stanie to określić. W tamtej chwili jednak byłam pewna,
że musimy iść pocieszyć niebo.
- Wcale nie – odparłam w końcu. –
Chodźmy. To bardzo szczytny cel.
Na zewnątrz, mimo ulewy, było ciepło
i przyjemnie. Ziemia pachniała świeżością, a kwiaty otwierały
główki przyjmując krople. Zawsze lubiłam patrzeć na deszcz przez
okno, ale chyba nigdy dotąd nie wyszłam specjalnie kiedy padało.
Nie mogłam zrozumieć czemu.
Royce szedł obok mnie, kierując twarz
ku górze. Krople padały mu na twarz.
- Już i tak nie urośniesz –
zażartowałam. Spojrzał na mnie figlarnie.
- Tobie by się to przydało. Ledwo cię
widać spomiędzy trawy.
- Niewiarygodne! – krzyknęłam,
jednocześnie chcąc go trzepnąć w ramię, ale zrobił unik i
uciekł. Goniłam go przez chwilę, a na całej łące słychać było
nasze śmiechy. Zdawałam sobie sprawę, że zachowujemy się jak
dzieci, ale nie przeszkadzało mi to. Nie zastanawiałam się nad
niczym, po prostu biegłam, śmiejąc się. Nagle jednak straciłam
równowagę na śliskiej trawie i zaczęłam lecieć w kierunku
ziemi. W ostatniej chwili złapały mnie silne ręce chłopaka.
Mimowolnie przypomniał mi się ten sen, kiedy prawie spadłam z
mostu do lawy, ale on mnie uratował. Dokładnie tak, jak teraz.
Podniosłam wzrok i spojrzałam prosto
w jego twarz. Nie spodziewałam się, że jest tak blisko, więc na
chwilę kompletnie mnie zamurowało.
- Jesteś straszną niezdarą, wiesz? –
mruknął, patrząc na mnie, a w jego oczach dostrzegłam iskierki.
Nadal mnie przytrzymywał. Gdyby zdecydował się mnie puścić,
wylądowałabym w błocie. – Całe szczęście, że tu byłem.
- Od małego upadku jeszcze nikt nie
umarł - powiedziałam, siląc się na zwyczajny ton. – I wcale
nie jestem niezdarą. Po prostu poślizgnęłam się. Kto normalny
biega w deszczu…
- Sama mówiłaś, że my nie jesteśmy
normalni – „dalej to pamięta?” - Możemy więc robić dziwne
rzeczy bez konsekwencji. Po prostu taki już nasz los.
Nie wiem czemu, ale w jego ustach te
słowa zabrzmiały niesamowicie i poufale. Chciałam powiedzieć coś
zabawnego, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Jak mogłabym się
skupić, wisząc kilka centymetrów nad ziemią, zdana na chłopaka,
który mnie podtrzymywał? Jak miałam ignorować swoje uczucia,
będąc w takiej sytuacji? I przede wszystkim, jak miałam ignorować
to, co dostrzegałam teraz w nim?
Już się nie śmiał. Teraz przyglądał
mi się w skupieniu, czekając na moją odpowiedź.
- A… co jeszcze rozumiesz przez
dziwne rzeczy? – spytałam w końcu. – Oprócz biegania w
deszczu?
- Zakochanie jest
dziwną rzeczą - powiedział z prostotą, a ja wstrzymałam oddech.
- Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy tak trudno spotkać
bratnią duszę – Uśmiechnął się delikatnie. – Bardzo mi na
tobie zależy, Lore. Jeszcze nigdy tak się nie czułem. I mimo że
nie znoszę Borge’a, cieszę się, że porwał właśnie ciebie.
W jego głosie usłyszałam taką
szczerość, że wszystkie wątpliwości momentalnie wyparowały.
Położyłam dłoń na jego twarzy i przysunęłam się jeszcze
trochę. Zalała mnie fala ciepłych uczuć.
I pocałowaliśmy się. Na łące, w
strugach deszczu. Zupełnie jak w bajce.
***
Mam nadzieję, że od dzisiaj Royce
dołączy do Waszego grona idealnych książkowych chłopaków ;)
No i pękło osiem setek wyświetleń! ^^ Bardzo Wam dziękuję za takie wsparcie :)
Loverance
Właśnie zupełnie jak w bajce :) wiedziałam,że tak w końcu będzie. Martwi mnie tylko brak Leona. Czy naprawdę nawet oni ją zostawili? Mam nadzieję że dowiem się już nie długo :)
OdpowiedzUsuńMyślę że już w następnym rozdziale okaże się co stanie się dalej :P
Usuń