środa, 30 marca 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział osiemnasty


- Całe moje życie krąży wokół tej jednej historii, bo odkąd się urodziłem, miałem zapisane powiązania z mafią. Moja mama zmarła przy porodzie, więc zajmował się mną tylko ojciec. Nigdy mi niczego nie brakowało, ale pamiętam, że bardzo rzadko bywał w domu. Najpierw zostawiał mnie w żłobku, potem w przedszkolu, potem na szkolnej świetlicy. Pamiętam, że czasem przychodził do domu wieczorem, w skórzanej kurtce z plamami krwi. Pytałem, czy wszystko w porządku, ale on zawsze odpowiadał, że ćwiczy sztuki walki. Wierzyłem w to. Może dlatego, że byłem mały, a może z ogólnej obserwacji, bo nie dość, że miał cały metr dziewięćdziesiąt, to jeszcze składał się praktycznie z samych mięśni. Dopiero w gimnazjum zacząłem podejrzewać, że o czymś mi nie mówi i zacząłem zadawać niewinne, ale trudne pytania: do jakiej chodzi pracy, czemu mamy tyle pieniędzy, czemu całe dnie nie ma go w domu. Wymigiwał się od odpowiedzi, a ja pytałem coraz częściej.
Pewnego dnia wrócił do domu wcześniej niż zwykle, razem z drugim mężczyzną, mniej więcej w jego wieku. Z Borge’em. Miałem piętnaście lat. Ojciec spytał, czy kiedykolwiek słyszałem o mafii, a ja przytaknąłem, bo dzieciak z gimnazjum wie już o takich rzeczach, choć tylko z nazwy. Długo ze mną rozmawiali. Dowiedziałem się, że obydwoje są gangsterami. Że dowodzą dużej organizacji i że są naprawdę dobrzy w swoim fachu, bo udaje im się zachować pełną anonimowość.
Wiesz jaki to szok dla piętnastolatka, dowiedzieć się takiej prawdy o własnym ojcu? Dowiedzieć się, że nie brakuje ci niczego tylko dlatego, że twój stary zdobył to siłą? Z początku nie chciałem w to wierzyć, ale zacząłem kojarzyć fakty i w końcu doszedłem do wniosku, że to musi być prawda.
Niecały miesiąc później czekałem na ojca w domu z zamówioną pizzą. Pamiętam, że to był wakacyjny wieczór. Chciałem mu powiedzieć, do którego liceum się dostałem, żeby był ze mnie dumny. Ale zamiast niego przyszedł Borge. Powiedział, że ojciec zginął w akcji, jak bohater, zasłaniając innego gangstera od strzału. Kiedy umierał, poprosił Borge’a, żeby się mną zajął. I on wtedy przyjął mnie do mafii.
Zrezygnowałem z nauki, chociaż marzyłem o studiach. Zacząłem trenować, nauczyłem się posługiwać bronią, a także walki wręcz. Zakumplowałem się z innymi, dużo starszymi ode mnie gangsterami, którzy opiekowali się mną przez wzgląd na ojca. Okazało się, że w kręgu przestępczym był prawdziwą gwiazdą, a kiedy zginął, siłą rzeczy zająłem jego miejsce. Traktowałem to jako bonus w tym całym bagnie, bo uwierz mi, wcale nie chciałem się w to pakować. Dodatkowo Borge, mimo że starał się to ukryć, nie chciał się mną opiekować. Byłem i ciągle jestem dla niego jak piąte koło u wozu. Mimo że podobno z wrodzonym talentem, ale niechętny do gangsterki. On nie może pojąć, czemu się tak marnuję.
No i to już chyba wszystko. Wiesz o mnie wszystko. Powinienem cię teraz zabić – zażartował, ale wyszło to naprawdę słabo. Nie wiedziałam, czy czuje ulgę, że się tym ze mną podzielił, czy może żałuje.
- Może odejdź od nich – powiedziałam cicho. – Złóż przysięgę, że nie wydasz ich sekretów. I zacznij od nowa.
- Borge’owi na pewno by ulżyło – zaśmiał się. – Ale prawda jest taka, że nie mam dokąd iść. Nie mam żadnej rodziny… o której wiem. Zacząć od zera, kiedy jest się już dorosłym i w dodatku ma się takie doświadczenia… nie jest łatwo.
- Przykro mi. Nie wiem, jak mogłabym ci pomóc.
- Dużo mi pomogło samo to, że mogłem to z siebie wyrzucić i że mnie wysłuchałaś. To bardzo dużo dla mnie znaczy – popatrzył na mnie z wdzięcznością, która po chwili zmieniła się w ciekawość. – Może opowiedz mi, jak to było z tobą. Przysięgam, że to zostanie między nami.
Chwilę się wahałam, ale on opowiedział mi wszystko o sobie. W jego oczach widziałam szczerość, kiedy przysięgał milczenie. A ja nie miałam właściwie nic do ukrycia. Sam fakt, że należałam do szajki, mój największy sekret, on już znał.
- Pamiętam rodziców – zaczęłam. – Mieszkaliśmy w bloku, ja, mama, tata i Leon. Wszystko było pięknie, aż do tego feralnego dnia. Kiedy miałam siedem lat, moi rodzice pojechali na zakupy, a ja zostałam z Leonem w domu. Dostaliśmy telefon ze szpitala. Lekarz powiedział, że był wypadek i w auto naszych rodziców uderzyła ciężarówka. Obydwoje zginęli.
Byłam mała, nie mogłam pojąć, czemu mama już nie wróci. Do dziś pamiętam, że prosiłam ją o żelki, a ona ze śmiechem obiecała mi dwie paczki – na samo to wspomnienie chciało mi się płakać, ale chyba limit łez przeznaczonych na to zdarzenie się wyczerpał. – Ponieważ Leon był już wtedy dorosły, otrzymał prawa do opieki nade mną. Zdecydował się rzucić studia i zacząć pracę w zakładzie samochodowym, a dodatkowo udzielał korków z majcy u nas w domu. Wiem, że było mu bardzo ciężko, ale nigdy się nie skarżył. Zawsze miałam wszystkie podręczniki i drugie śniadanie w tornistrze. Kiedy nie mogłam znaleźć sobie koleżanek i płakałam, on zawsze był blisko, żeby mnie przytulić. Był moim bohaterem.
Pewnego dnia, w pierwszej klasie gimnazjum, wpadł do nas w odwiedziny nasz daleki kuzyn. Powiedział Leonowi, że ma dla niego złotą propozycję nie do odrzucenia, ale ja nie powinnam tego słuchać. Leon odparł wtedy, że nie ma przede mną sekretów. Wyznał nam, że kupił sadzonkę marihuany i udało mu się ją rozmnożyć. Szukał zaufanych ludzi do dilerki i od razu pomyślał o moim bracie. Z początku nie chcieliśmy się na to zgodzić, ale finalnie doszliśmy do wniosku, jak wiele by to nam ułatwiło. Postanowiliśmy spróbować. Nagonił nam kilku pierwszych klientów, a potem sami zaczęli się z nami kontaktować. Z początku zajmował się tym tylko Leon, ale kiedy zaczęłam trzecią klasę gimnazjum, pozwolił mi dostarczać parę zleceń tym najbardziej zaufanym klientom. Suma pieniędzy na kontach rosła w zadziwiającym tempie, a my w końcu przyzwyczailiśmy się do nowej sytuacji.
Wkrótce dołączyło do nas trzech najlepszych przyjaciół Leona – „Adrian, Seba i Michał”, pomyślałam, nie chcąc zdradzać ich imion. – Kiedy umówiliśmy się na pierwsze wspólne spotkanie w barze, jeden z nich przyprowadził swoją dziewczynę, a ona pociągnęła za sobą najbliższą koleżankę – „Emma i Greta”, odhaczałam w myślach. – Przy barze stało wtedy dwóch barmanów, którzy szybko do nas dołączyli – „Nathan i Rob” – a kiedy już rozmawialiśmy ze sobą od dobrej godziny, zauważyliśmy, że w kącie siedzi samotny nastolatek, niewiele starszy ode mnie, w obdartym podkoszulku i przygląda się nam nieśmiało – „Kacper”. – To byli już wszyscy. Bardzo szybko stworzyliśmy zgraną ekipę, nie czułam się już taka samotna, jak dawniej i czułam, że już nie tylko Leon się o mnie troszczy. Wszystko szło w najlepszym kierunku póki… póki Kacper nas nie zdradził. Resztę historii już znasz.
Zakończyłam z głębokim westchnieniem. Royce nie odezwał się ani słowem, a ja bałam się na niego spojrzeć. Nagle poczułam, że chwyta mnie za rękę. Zerknęłam na niego kątem oka, a on uśmiechnął się, wyrażając w ten sposób jednocześnie wsparcie, współczucie, zrozumienie. Uścisnęłam jego dłoń i poczułam jak przeskakuje między nami iskra – iskra porozumienia.
Nigdy nie czułam się z nikim tak związana, jak z tym chłopakiem, poznanym zaledwie dzień wcześniej.

***
Praca nad tym rozdziałem zajęła mi trochę czasu, ale jestem zadowolona z efektów :) A Wam się podoba? Mam nadzieję, że tak ;)
Loverance


czwartek, 24 marca 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział siedemnasty


Obudziłam się chyba bardzo wcześnie, bo wszędzie panowała nienaturalna, przedświtowa cisza, a przez okno wpadało delikatne światło. Usiadłam na łóżku. Najpierw przypomniał mi się sen, którego nie zamierzałam interpretować – w końcu to tylko sen i to w dodatku wyjątkowo idiotyczny. Zaraz potem jednak dotarło do mnie kolejne wspomnienie, które uznałam za znacznie ciekawsze, a przede wszystkim prawdziwsze. Mój wzrok odruchowo przeniósł się na miejsce pod kratą.
Spał. Słońce grało na jego włosach, uwidaczniając jaśniejsze pasemka. Z daleka nie mogłam dostrzec jego twarzy, więc jak najciszej mogłam wstałam z łóżka i zrobiłam parę kroków w jego stronę. Przekonawszy się, że raczej się nagle nie obudzi, usiadłam na swoim wczorajszym miejscu i przyjrzałam mu się bardzo dokładnie. Gdyby nie krzywa, powybrzuszana blizna, nigdy bym nie podejrzewała, że jest gangsterem. Zauważyłam, że ma wyraźne kości policzkowe i ładny kształt twarzy, na której malował się idealny spokój. Przemknęło mi przez myśl, że jest niewiarygodnie przystojny i pewnie żadne słowa, którymi próbowałabym go opisać, nie oddałyby tego w stu procentach. Chciałam się posiekać za te przemyślenia, ale nie miałam pod ręką nic ostrego. Szkoda.
Kiedy tylko uznałam, że powinnam się trochę odsunąć, na wypadek gdyby wstał – on wstał. Co za ohydna ironia losu.
- Lubisz oglądać śpiących ludzi? – wymamrotał, przecierając oczy, ale nie wydawał się wkurzony.
- Jasne. Tylko wtedy jestem w stanie dostrzec ich prawdziwe oblicze.
- No i co zobaczyłaś?
- Zachowam to dla siebie.
Zaśmiał się, po czym zerknął na zegarek na swojej ręce. Jego oczy powiększyły się niemal dwukrotnie.
- Szósta dwadzieścia?! Lore?!
- Czego chcesz. Nie musiałeś się budzić.
- No pewnie. Miałbym ci pozwolić gapić się na mnie przez kolejne cenne minuty. Jeszcze czego.
- Jestem pewna, że też gapiłeś się na mnie w nocy – odparłam, przeszczęśliwa, że nigdy się nie czerwienię. – Bo w końcu byłeś tu jak się obudziłam. Tak jak mówiłeś.
- Nigdy nie rzucam słów na wiatr – spojrzał na mnie z uśmiechem. – I masz rację, trochę się gapiłem.
-  Wiedziałam. Czyli wyrównałam tylko rachunki.
- No dobra. Możemy to tak nazwać.
Zapadła cisza, ale dobrze się z nią czułam. Nie było w niej nic krępującego. Słońce było coraz wyżej, i po chwili promienie padły także na mnie. Przyniosłam sobie poduszkę i położyłam się pod kratą, grzejąc się w jasnym świetle. Przymknęłam oczy i przyglądałam się wszystkiemu spod rzęs. A On przyglądał się mnie. Udawałam, że tego nie widzę.
Parę minut później do pomieszczenia wtargnął Borge.
- Nigdy w życiu nie rozmawiałem z bardziej wkurzającym facetem, niż ten twój braciszek – palnął na wejściu, patrząc na mnie z irytacją, jakby to była moja wina. Stwierdziłam, że skoro Leon wyprowadził go z równowagi, to udowodnię, że też jestem do tego zdolna. Leniwie otworzyłam jedno oko i przyjrzałam się gangsterowi.
- Rozmawiałeś z nim? – spytałam. – Wierzę, że skoro nie dałeś mi go do telefonu, to przynajmniej go pozdrowiłeś.
- Co do… - zaczął, ale szybko urwał, bo mu przerwałam.
- Jak tam on? Nudzą się beze mnie?
- Przełożył przekazanie towaru na dziś wieczór.
- Czyli jednak!!! – wrzasnęłam, wyrzucając ręce w górę. – Byłam pewna, że się nudzą. A tak na marginesie, mogłeś mi dać tu coś więcej niż pryczę i kibel. Oszaleć można.
- Oszalałaś?! – spytał ostrożnie, a mojej uwadze nie uszło, że cofnął się o krok. – Boże. Jesteś równie nienormalna, co ten twój Leon.
- No cóż. Jesteśmy rodzeństwem. A co ci jeszcze powiedział?
- Nieważne – warknął. Byłam pewna, że Leon nawciskał mu bez skrupułów i wykrzyczał wszystko, co o nim myśli, w sposób wyjątkowo niewybredny, godny zajmowanego stanowiska. Dokładnie tak się zachowywał wyprowadzony z równowagi. Byłam z niego bardzo dumna. – W każdym razie, umówiliśmy się, że o szóstej wieczorem zjawi się w tym waszym barze z towarem. Kiedy tylko go dostanę, moi ludzie dostaną informację, że mają cię wypuścić i odwieźć do domu. I więcej nie wchodzimy sobie w drogę – czy mi się wydaje, czy pobrzmiała w tym ulga?
- Fajnie. Też się cieszę, że już się nie spotkamy.
- Przysięgam – warknął. – Gdybyś nie była zakładniczką, rozmawialibyśmy inaczej – spojrzał na Royce’a, który powstrzymywał się od śmiechu chyba tylko siłą woli. Rana popękała mu w paru miejscach i popłynęła z niej krew. – A z tobą policzę się później. Zostajecie bez śniadania – poinformował nienawistnie, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.
 - Nie sądziłam, że jest taki drażliwy – powiedziałam do Royce’a, który wycierał ranę rękawem i patrzył na mnie z podziwem. – Przecież właściwie jeszcze nic nie usłyszał. Miałam gotowe dłuższe przemówienie.
- To pewnie twój brat naprawdę go wkurzył. Borge, raz wyprowadzony z równowagi, jest wściekły przez kolejne trzy dni. Wszystkim się wtedy dostaje.
- To stąd ta rana? – palnęłam kompletnie bez namysłu. W jego oczach błysnęło ostrzeżenie, ale zignorowałam je. – Nie oszukujmy się. Może powiesz mi po prostu, o co tu chodzi? I tak wieczorem się zmywam. Zachowam wszystko dla siebie.
- Skąd mam to wiedzieć? – zapytał zaczepnie, ale widziałam, że ma ochotę się tym podzielić.
- Nie mam pojęcia – powiedziałam szczerze. – Ale może będę mogła ci jakoś pomóc.
- Wątpię. Nie będziesz mogła – przez chwilę milczał, a ja pomyślałam, że chyba jednak nic mi nie powie, lecz po chwili dodał – ale opowiem ci. Głównie dlatego, że jesteś chyba jedyną osobą, która ma ochotę posłuchać.

***
Mam nadzieję, że Wam się spodoba :) Następny rozdział ukaże się dopiero po świętach, podejrzewam że koło wtorku/środy :)
I przy okazji, chciałabym życzyć Wam wszystkiego najlepszego z okazji świąt wielkanocnych :)
Loverance

piątek, 18 marca 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział szesnasty


Pewnie teraz wszyscy zastanawiacie się, o czym rozmawialiśmy, ale tak szczerze – nie mam pojęcia. Kojarzycie takie gadki z przyjaciółmi, o których potem mówi się „o wszystkim i o niczym”? To właśnie było coś takiego. Dowiedziałam się, że Royce ma 21 lat, lubi grać w kosza (mogłam się domyślić, w końcu był taki wysoki), słucha każdego rodzaju muzyki, ale głównie rapu, a także dużo czyta (zaskakujące jak na gangstera). Ja opowiedziałam mu trochę o szkole, o tym że też uwielbiam muzykę i gram na pianinie, i że mam piwnicę pełną książek (żebyście widzieli jak rozbłysły mu oczy). Choć niewypowiedziane pytania ciążyły, rozmawiało nam się naprawdę świetnie.
Jakiś czas później do pokoju wszedł Borge, niosąc dwa talerze z jedzeniem.
- Cieszę się, że się dogadaliście – powiedział, wsuwając mi talerz ze spaghetti pod kratą.
- Z początku nie było łatwo, ale jakoś się udało – odparłam.
- To tylko dzięki mojemu złotemu sercu – dodał Royce, ale na jego twarzy nie dostrzegłam nawet cienia uśmiechu. To było trochę dziwne, zważywszy na to, że tuż przed wejściem mafiozy uśmiechał się naprawdę często. Nagle wszystko znikło.
Borge przyjrzał mu się uważnie po czym wyciągnął z kieszeni okrągłe pudełko.
- Przyniosłem ci maść na twoją piękną buźkę. Masz dokładnie wetrzeć w ranę i czekać aż się wchłonie.
- Ok. Dzięki… mistrzu.
Borge skinął głową, uśmiechnął się do mnie krótko, ale dość przyjaźnie, po czym wyszedł nie spojrzawszy już na Royce'a ani razu. Zaraz po jego wyjściu skierowałam wzrok na swojego strażnika.
- Ej, wszystko w porządku? Strasznie spoważniałeś.
- Trochę to wszystko skomplikowane – odparł jedząc swoje spaghetti. Ja także sięgnęłam po widelec i talerz, ale nie miałam ochoty na jedzenie. Wszystko wydało mi się nagle bardzo niepokojące.
- W takich… organizacjach jak wasza czy nasza powinny panować dobre stosunki. No wiesz, zaufanie i te sprawy. A ja zauważyłam że ty się go… boisz – ledwo to powiedziałam, od razu pożałowałam. Żaden chłopak nie lubi żeby mu zarzucać strach, a co dopiero taki chłopak jak Royce. Spojrzał na mnie tak, że jakby umiał zabijać wzrokiem, to dawno bym nie żyła.
- Nie boję się go – wycedził. – I radzę ci mimo wszystko ważyć słowa. Bo potrafię być równie wredny, co czarujący.
- Pewnie. Przepraszam – odrzekłam, nie dając po sobie poznać jak wystraszyła mnie ta jego nagła zmiana. Do tej pory nie mogłam wyobrazić go sobie jako człowieka pracującego z Borge’em, ale teraz wydało mi się to bardzo realne. Spuściłam głowę na jedzenie i zajęłam się nim w milczeniu. Czekałam, aż sam się odezwie.
Długo czekałam.
- Już późno – powiedział w końcu, patrząc na swój zegarek i wstając. – Dochodzi dziesiąta. Odpocznij trochę, to był długi dzień. Wezmę twój talerz.
- Hej Royce… - zaczęłam cicho, a on odwrócił się i spojrzał na mnie z góry – naprawdę przepraszam. Nie uważam, że jesteś tchórzem – zważywszy na to, że nie zdarzało mi się przepraszać, to naprawdę było coś. Nie wspominając już o wyrzutach sumienia, które teraz czułam aż nadto.
- Nie przepraszaj mnie. Czuję, że tego nie lubisz – popatrzył na mnie i uśmiechnął się lekko. – Nie gniewam się. Idź spać. Kiedy wstaniesz, ja na pewno tu będę.
I wyszedł, nie czekając na moją odpowiedź.
Przeniosłam się na łóżko i standardowo wpatrzyłam w sufit, mając więcej przemyśleń, niż się mogłam spodziewać. Znalazłam się w dziwacznym miejscu. Ludzie, którzy chyba powinni być sobie bliscy, nie wydawali się zgrani. Ale może wszyscy w mafii byli zapatrzonymi w siebie i swój hajs bucami, a Royce nie był taki jak reszta i dlatego tak się zmieniał w konfrontacji z nimi. Może życie nauczyło go być dwulicowym. W głębi siebie mu pozazdrościłam. Gdybym też umiała się tak zmieniać, być może akceptowano by mnie w szkole.
Z drugiej strony teraz znowu czułam się tak, jakbym kompletnie nic o nim nie wiedziała. I choć z początku wydał mi się całkiem sympatyczny, teraz już nie byłam pewna. W dodatku ostatnie zdarzenia nauczyły mnie ostrożności. Zdecydowałam się poczekać na dalszy ciąg tej historii.

Szłam po rozchwianym, zbutwiałym moście, przerażona, że za moment spadnę prosto do gotującej się lawy pod moimi nogami. Niebo było pomarańczowe, ziemia po drugiej stronie mostu kompletnie wyschnięta. Myślałam tylko o tym, żeby stanąć na stałym lądzie. Lecz wtedy kolejna deska pękła, a ja z krzykiem runęłam w dół. W ostatniej chwili poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie z powrotem na most. To był Royce, ubrany w całości na czarno, z nasuniętym na głowę kapturem, ale nie aż tak, żebym nie mogła go zobaczyć. Chciałam mu wyrwać rękę, ale trzymał mocno.
- Puść! Nie mogę ci ufać! – krzyknęłam nie zważając na to, że most trząsł się coraz mocniej. Chłopak nic nie robił sobie z moich wrzasków, a nawet złapał mnie mocniej, po czym zajrzał mi w oczy.
- Musisz mi zaufać. Inaczej żadne z nas nie da rady.

Obudziłam się w swojej celi, zdezorientowana i nadal wystraszona. Długą chwilę zajął mi powrót do rzeczywistości, a kiedy w końcu mi się to udało, przypomniałam sobie swój dziwny sen. Rozejrzałam się pobieżnie.
- No i co? – spytałam. – Mówiłeś, że kiedy wstanę, ty już tu będziesz. A jednak cię nie ma.
- Jestem – usłyszałam cichy szept i dopiero wtedy zauważyłam że siedzi ukryty w cieniu. Uśmiechnął się, po czym dodał – Śpij. Jest środek nocy.

- Dobrze. Dobranoc – byłam zbyt śpiąca, żeby zastanawiać się, czemu jest tu w środku nocy. Posłuchałam jego sugestii i zasnęłam na nowo. Na granicy świadomości zarejestrowałam jego cichy śmiech.

***
Mam nadzieję, że spodoba Wam się rozdział! ^^ Bardzo proszę Was o komentarze, ponieważ daje mi to mnóstwo motywacji :) Dzięki, że tu jesteście :P
PS.: Przepraszam za tą niewielką obsuwę w czasie, ale ostatnio byłam bardzo zajęta.
Loverance

piątek, 11 marca 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział piętnasty


- Więc przez dwa dni na znak protestu będziesz siedzieć i gapić się w ścianę. Okay.
- Tobie nic do tego - Znowu się zaśmiał. Doprowadzało mnie to do szału.
- W sumie mogłabyś przestać zachowywać się jak dzieciak i docenić to że Borge był taki miły. Uwierz mi, zwykle nie jest.
- Gdyby mnie nie zamknął w klatce byłoby znacznie lepiej.
- On już ci to tłumaczył.
- Dobra! – krzyknęłam patrząc na niego wściekle. – Jak masz zamiar mnie pouczać to lepiej wcale się nie odzywaj.
Śmiech. On nic innego nie robił, tylko się ze mnie nabijał. Tak miały wyglądać kolejne dwa dni, a ja już miałam dość. Z powrotem położyłam się na łóżku i gapiłam się w sufit. Cisza nie była aż tak przytłaczająca, więc liczyłam na to, że jej nie przerwie. Jednak po jakichś piętnastu minutach nie wytrzymał.
- Kurde. To nie ma sensu.
- Co nie ma sensu?
- Skoro już tu siedzimy musisz postarać się ze mną dogadać.
- NIC nie muszę.
- Racja. Sorry. Ale naprawdę, lepiej by było, gdybyś trochę spuściła z tonu.
- Ty też. Wyobraź sobie że to nie jest najbardziej komfortowa sytuacja w jakiej się znajdowałam.
- Wyobraź sobie że jestem w stanie to zrozumieć.
- Super.
Znowu chwila ciszy. Pomyślałam sobie, że on pewnie też nie cieszy się, że musi tu ze mną siedzieć. Na jego miejscu byłabym wściekła. Wstałam z łóżka z ciężkim westchnieniem i podeszłam do krat, po czym usiadłam po turecku na ziemi.
- Jak masz na imię? – zapytałam zaskoczona, że nie spytałam o to wcześniej.
- Royce. A przynajmniej tak wszyscy mnie nazywają. A ty?
- Lore. Borge wam nie mówił?
- Za każdym razem używał formy „siostra Leona”. Jest bardzo skryty, większość informacji zachowuje dla siebie. Chyba że naprawdę musi nam coś zdradzić.
- Rozumiem. Słuchaj... kompletnie nie widzę cię spod tego kaptura.
- No i całe szczęście. Nie ma czego oglądać.
- Przestań. Chyba mogę chociaż zobaczyć z kim rozmawiam.
- Wyglądam dziś trochę… niewyjściowo.
- Aha. I o to cały raban – szybkim ruchem sięgnęłam ręką za kraty, chwyciłam jego kaptur i równie szybko go ściągnęłam. Gwałtownie odwrócił się w moją stronę, dzięki czemu mogłam się mu przyjrzeć.
Spodziewałam się zobaczyć dorosłego faceta, a tymczasem chłopak był starszy ode mnie maksymalnie o parę lat. Nigdy bym nie pomyślała, że do mafii przyjmą tak młodą osobę, ale właściwie sama byłam w podobnej sytuacji.
No i faktycznie, od ucha aż do kącika ust biegła mu świeża, poszarpana krecha. Nie da się ukryć, że to ona najbardziej zwracała uwagę, ale mnie zdarzało się już widywać gorsze rany. Nawet nie wiem ile razy łataliśmy Adriana lub Leona siedząc w barze.  Takie rzeczy nie robiły na mnie wrażenia.
Znacznie większe wrażenie zrobiły na mnie jego niesamowite, zielone oczy i ciemnobrązowe, kompletnie nieułożone włosy. Rana nie mogła zakryć jego urody.
Na szczęście udało mi się ukryć wszystkie emocje. Royce, niczego nieświadom, patrzył na mnie twardo, czekając na słowa.
- Na pewno bardzo cię boli – powiedziałam więc, zdając sobie sprawę z idiotyczności tego stwierdzenia, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.
- E tam, nie znowu aż tak bardzo – odparł przyglądając mi się uważnie i przenikliwie. Pomyślałam, że chyba jednak wolałam, żeby miał na sobie kaptur.
- Będziesz się tak gapić, czy zamierzasz się jeszcze odezwać? – zapytałam go tak jak on wcześniej, a on w odpowiedzi, standardowo, zaczął się śmiać.
- Pewnie jeszcze się odezwę. Ale musisz pytać, bo chwilowo zabrakło mi weny – „co za szczerość”, pomyślałam.
- Podejrzewam że na większość moich pytań nie będziesz chciał odpowiedzieć.
- Całkiem prawdopodobne. Z tobą pewnie też tak będzie – trudno było się z tym nie zgodzić.
- Więc może… pogadajmy tak jakby nie było tego całego tła – zaproponowałam. – Tak, jakby nie było mafii ani narkotyków. Tak jakbyśmy nie siedzieli przedzieleni kratą.
Uśmiechnął się promiennie.
- Kuszące.

***
;)
Loverance

niedziela, 6 marca 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział czternasty


- Cholera. Ona już tak śpi trzecią godzinę. Co ty jej przytknąłeś???
- Co cię obchodzi. Zresztą bez obaw, właśnie wstaje – łapczywie zrobiłam wdech, jakbym dotychczas wcale nie oddychała, choć wiedziałam, że na pewno tak nie było. Potem złapał mnie atak kaszlu.  Na koniec powoli otworzyłam oczy.
Znajdowałam się w pomieszczeniu do złudzenia przypominającym niewielki salon. Jasnoszare ściany pokryto mnóstwem zdjęć i plakatów. Pośrodku pokoju stał duży ciemnobrązowy stół z krzesłami o tym samym kolorze. Ja siedziałam na podłodze, oparta o ścianę. Przy stole siedziało paru mężczyzn, zapewne członków mafii. Rozpoznałam tylko Borge’a. Mimo makabrycznego bólu głowy szybko przypomniałam sobie wszystko, co się wydarzyło.
- Hej księżniczko – odezwał się szef gangu patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Przez dwa dni z nami pomieszkasz. Cieszysz się?
- Szaleńczo – wymamrotałam, a wszyscy siedzący przy stole się zaśmiali. Mnie jednak nie było do śmiechu. – Jak nas znaleźliście? Gdzie jestem? Czy reszta jest bezpieczna?
- Spokojnie. Wszyscy są zdrowi – odparł Borge. – Gdzie dokładnie jesteśmy, na pewno się nie dowiesz, ale to jedna z naszych siedzib. Czujesz ten zaszczyt, co nie?
- A jak nas…
- Podziękuj swojemu byłemu – zauważył, że nie rozumiem, więc dodał – wygadał gdzie mieszkałaś z bratem. Śledziliśmy was podczas przeprowadzki.
Poprzysięgłam sobie, że kiedy już mnie wypuszczą, zakatrupię go gołymi rękami.
- Masz jeszcze jakieś pytania?
- Czemu jesteś taki miły? – wypaliłam pierwsze co mi przyszło do głowy. Mafia znowu zaczęła się śmiać i nawet po twarzy Borge’a przemknął cień uśmiechu.
- Zasadniczo nic do was nie mam. Ale nie dam się oszukiwać. Kiedy tylko twoi kumple oddadzą brakujący towar, wypuszczę cię i zapomnimy o sprawie.
- A jeśli… by tak…
- Nie oddali? – zaśmiał się ochryple i spojrzał na towarzyszy. – Zastanowimy się.
Ponieważ już nic więcej nie mówiłam, wszyscy siedzący przy stole kolejno wstali, a dwóch stojących najbliżej pomogło mi wstać. Uznałam że walka nie ma sensu, więc dałam się poprowadzić na korytarz, a następnie do jakiegoś pokoju, który – ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu – zamiast drzwi miał wstawioną solidną kratę. Wepchnięto mnie tam i zamknięto na masywną kłódkę.
- Cholera!!!! – wrzasnęłam i spojrzałam na Borge’a wściekle. – Co to ma być?? Czuję się jakbyś mnie zamknął w pierdlu!!!
- A gdzie indziej miałem cię zamknąć?!  W piwnicy??? – spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem i stanął tuż przy kracie. Znacznie nade mną górował. W głowie mi huczało, czułam się wyczerpana. Nie miałam siły się z nim kłócić. Przysiadłam na ziemi ze wzrokiem wbitym w ziemię i usłyszałam, że gangster przykuca po drugiej stronie. – No sorry no. Wiem, że jesteś mimowolną ofiarą. Nic ci nie zrobię. Wpadnę później.
Byłam naprawdę zaskoczona jego niemal opiekuńczym zachowaniem i tym, że przypominał mi Leona. Uznałam, że muszę o tym później pomyśleć. Wzięłam głęboki wdech i wstałam. Popatrzył na mnie z czymś na kształt troski ukrytej pod szczelną maską lodu, po czym nagle odwrócił się do stojącego za nim chłopaka.
- Zostaniesz z nią – szepnął stanowczo. Ten drugi skinął głową, choć nie wiem jak dokładnie zareagował, bo twarz miał szczelnie okrytą kapturem. Borge szybko wyszedł zamykając za sobą drzwi i zostawiając nas samych.
Zignorowałam swojego ochroniarza i zlustrowałam swoją celę. Właściwie nie znajdowało się w niej nic, prócz stolika, krzesła i łóżka, a także drzwi, za którymi była malutka łazienka.
Położyłam się na łóżku i zapatrzyłam w sufit. Głowa bolała mnie już mniej, ale czułam potworne zmęczenie, choć nie wiedziałam właściwie czemu. Czekały mnie dwa dni gapienia się w ściany. A kto wie, może więcej… szybko odrzuciłam tę myśl, bo byłam pewna, że Leon mnie nie zostawi na pastwę mafii. Za dwa dni wrócę do domu. Pomyślałam też, że w sumie mam dużo szczęścia. Borge nie był bezwzględnym kryminalistą, nie zrobił mi krzywdy i chyba nawet trochę mnie żałował. Stanowczo mogło być znacznie gorzej.
Nagle przypomniałam sobie, że nie jestem tu zupełnie sama. Usiadłam na łóżku i przyjrzałam się  ochroniarzowi bez twarzy. Figura wyraźnie wskazywała, że to chłopak, ale nie mogłam ocenić ile ma lat lub jak wygląda. Siedział wzdłuż kraty oparty o ścianę, pogrążony w myślach. Chwilę tak mu się przyglądałam nie chcąc przerywać ciszy, aż w końcu zrobił to za mnie:
- Będziesz się tak gapić, czy zamierzasz się odezwać?
- Kto powiedział, że chcę z tobą gadać – mruknęłam mu na to. Podświadomie spodziewałam się, że skoro Borge jest miły to i on pewnie jest. Ale cóż. W końcu to mafia.


***
Zaczynamy drugi akt ;) Mam nadzieję że się spodoba. Komentujcie :)
Loverance

wtorek, 1 marca 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział trzynasty


- Lora, wstawaj.
Otworzyłam powoli oczy i popatrzyłam na stojącą nade mną Emmę.
- Coś się stało?
- Nic konkretnego.
- No to czemu mnie budzisz? Późno poszłam spać – ziewnęłam na całe gardło i chciałam się odwrócić na drugi bok, ale Emma mnie przytrzymała.
- Trudno, Lore. Wstawaj, Nathan robi śniadanie. Idę budzić Roba, życz mi szczęścia – tuż po tych słowach wyszła z pokoju, więc nawet nie zdążyłam nic odpowiedzieć. Ubrałam się i zeszłam na dół, gdzie byli już Leon, Nathan, Adrian, Michał i Greta. Zegar wskazywał parę minut po dziewiątej.
- Siemanko – powiedział Leon na mój widok i podał mi parujący kubek. – Na pewno chcesz kawy.
- Dzięki – siadłam na swoim miejscu pod oknem i popatrzyłam kolejno na przyjaciół. Moje mentalne rozstrojenie od nocy na szczęście minęło i czułam się całkiem nieźle. Atmosfera była jednak napięta. Na wszystkich twarzach widziałam skrywaną niepewność. Siedząca obok mnie Greta uśmiechnęła się niemrawo.
- Jak tam? Widzę, że się nie wyspałaś.
- Masz rację. Nie mogłam usnąć – odrzekłam.
- Taa, ja miałam tak samo. Chociaż wiem, że jak zwykle przesadzamy.
- Dokładnie.
Przez całe śniadanie prowadziliśmy podobne rozmowy, kompletnie niepodobne do tych które toczyliśmy zazwyczaj. Miałam wrażenie, że nerwy latają w powietrzu i przenoszą się z jednej osoby na drugą. Nawet Rob, który wkrótce pojawił się razem z Sebą, nie próbował rozładować tego napięcia. Po jedzeniu chłopaki zaczęli się przygotowywać, ładować broń i chować ją w wewnętrznych kieszeniach. Podeszłam do Leona.
- Może nie idźcie – szepnęłam nie patrząc na niego, ale on tylko westchnął ciężko i podniósł mi głowę tak, żebym musiała na niego spojrzeć. Ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłam w jego oczach iskierki rozbawienia.
- Martwisz się o mnie? – zapytał. – Nie wierzysz w umiejętności swojego brata? Nawet nie wiesz, jak mnie uraziłaś.
- To nie tak, wierzę w swojego brata. Tylko… no sama nie wiem.
 - Nie wiesz, bo w głębi serca czujesz że ten strach jest bezsensowny.
- Naprawdę wcale się nie boisz?
- Nic a nic – odparł uśmiechając się już z pełnym przekonaniem, a po chwili zaczął się śmiać w ten specyficzny zaraźliwy sposób, tak że zaczęłam się śmiać razem z nim.  Reszta patrzyła na nas zdezorientowana.
- Już kompletnie oszaleli – powiedział Rob kręcąc głową.
Kiedy w końcu udało nam się uspokoić, brat uściskał mnie mocno i szepnął mi do ucha:
- Proszę, nie martw się. Wrócimy jak zawsze.
- Nie wątpię w to.
Chłopcy wyszli, a ja, Emma i Greta zostałyśmy same. Leonowi udało się trwale poprawić mój nastrój, więc uśmiechałam się do dziewczyn, tak że i one wkrótce porzuciły smutne miny. Żeby nie myśleć o tym, co dzieje się z resztą naszej paczki, postanowiłyśmy zrobić ciasteczka. Rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się tak, jakby nic się nie działo, a chłopaki mieli zaraz przyjść ze swoich pokoi i pożreć wszystko za jednym zamachem.
- Nigdy bym nie pomyślała, że aż tak się ze sobą zżyjemy – powiedziałam nagle. – Nie wiem co by było, gdybym was nie poznała.
- Pewnie wszystko byłoby inaczej – odrzekła Emma. – Każde z nas żyłoby w inny sposób, możliwe że bez przyjaciół i zastanawiałoby się, czemu życie jest takie nudne.
- Nie ma sensu nad tym rozmyślać, skoro tak nie jest – ucięła Greta. – Jesteśmy szczęśliwi, bogaci, wspaniali, i nie ma co do tego wątpliwości.
Jakąś godzinę po wyjściu chłopaków rozległo się mocne pukanie do drzwi. Nasze śmiechy momentalnie ucichły i popatrzyłyśmy po sobie zaskoczone.
- Przecież Leon ma klucze – szepnęła Emma. – O co do…
Nie udało jej się dokończyć, bo zza drzwi dobiegł nas zimny, obcy głos.
- No co robisz debilu?! Lepiej się odsuń.
Wystrzał. Kopnięcie w drzwi. Kroki w korytarzu. Spojrzałam na dziewczyny i drżącą ręką wyciągnęłam z kieszeni swój pistolet. One zrobiły to samo.
Po chwili w drzwiach stanęło pięciu wysokich, muskularnych facetów, ubranych w całości na czarno. Jeden z nich trzymał w wytatuowanych dłoniach pistolet.
- Hej, dziewczynki – powiedział uśmiechając się szeroko. – Lepiej spuśćcie broń, to obiecuję, że żadnej z was nic się nie stanie.
Jego twarz była znajoma. Wielokrotnie widziałam na ulicy i w telewizji plakaty z informacją, że jest poszukiwany. Dowodził gangiem razem z dwójką innych mężczyzn, których w tej chwili z nim nie było.
- Nie wierzę, że pofatygował się do nas sam Borge – usłyszałam głos Grety. Mówiła głośno, bez cienia strachu, co dodało mi odwagi.  – Co was tu sprowadza? Wpadliście na ciasteczka?
- Niezupełnie. Ale skoro już pieczecie, to czemu nie – stojący za nim mężczyźni zaśmiali się krótko i również wyciągnęli broń. Nie wiedziałam już, w kogo celować. – Spotkaliśmy waszych chłopców na mieście. No dobra, tak serio to nie był przypadek. Same rozumiecie, nie podoba nam się, w jaki sposób nas oszukaliście.
- To nie był nasz pomysł – wypaliłam. – Faktycznie, jeden z nas to zrobił, ale bez naszej wiedzy. A teraz zniknął.
- Tak, Leon już mi to tłumaczył.
- Czy wy…ich…?
- Spokojnie, nic im nie jest. Zważywszy na zaistniałą sytuację… może dam wam jeszcze jedną szansę. Znajcie moją łaskę. O ile opuścicie tą broń.
- Lore. Greta. – szepnęła do nas Emma ledwo słyszalnie. – Opuśćcie. On nas zabije jak tego nie zrobimy – po czym rzuciła broń na podłogę, a my poszłyśmy w jej ślady.
- Pięknie. Sprawa jest prosta. Oddajecie nam towar z małą nadstawką. Leon już sam wie, ile to ma być. A my zostawiamy was w spokoju.
- Nie możemy o tym same decydować – oznajmiła Emma.
- Leon też nie był przekonany. Daję wam dwa dni. A tymczasem jakaś zapłata się nam należy.
Delikatnie skinął głową i w tym momencie trzech mężczyzn stojących za nim ruszyło w naszą stronę. Nie miałyśmy jak się bronić, wszystko stało się zbyt szybko. I uwierzcie, naprawdę nie spodziewałam się, że przyłożą mi jakąś cuchnącą szmatę do ust. Szybko traciłam siły.

- Nic nie poruszy Leona bardziej, niż utrata ukochanej siostrzyczki – usłyszałam jeszcze, po czym osunęłam się na ziemię.

***
Bardzo mi się podoba ten rozdział :)) Mam nadzieję, że i Wam przypadnie do gustu ;) Następny pojawi się w niedzielę, oczekujcie ;) 
Loverance