czwartek, 26 maja 2016

Podziękowania i ogłoszenia

Ten post będzie stricte przegadany, ale znajdzie się w nim garść ważnych informacji dotyczących dalszego funkcjonowania mojego bloga, więc zachęcam do przeczytania ;)
Po pierwsze: chciałabym jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy przeczytali tą historię - w szczególności #ciasteczko.blog, #Rti-Gaming#Ambitnej, a także mojej przyjaciółce Natalii za szczere komentarze i podbudowywanie mnie :* - oraz (zawczasu :P) wszystkim tym, którzy jeszcze ją przeczytają. Gdyby nie Wy, pisanie nie miałoby właściwie żadnego większego sensu.
Bardzo się cieszę, że wciągnęliście się w tą historię i regularnie się tu pojawialiście. Ja również pokochałam bohaterów Niebezpiecznego Biznesu - Lore, Leona, Royce'a, Nathana, Gretę, Roba, Michała, Emmę, Sebę, Adriana, Borge'a, a nawet Kacpra - i przyznaję, że kończyłam to opowiadanie z niemałym smutkiem. Możecie napisać mi, którego bohatera polubiliście najbardziej i dlaczego, chętnie poczytam :)
W kwestii ogłoszeń - oczywiście planuję napisanie kolejnego opowiadania, i to już niedługo! Myślę, że nowy, pierwszy rozdział pojawi się za jakieś dwa lub trzy tygodnie. W międzyczasie też nie będzie tu ciszy. Jeszcze nie wiem, co zorganizuję, ale na pewno będą to posty o luźnej tematyce. Potem znowu lecimy pełną parą ;)
Chciałabym Was również prosić o małą przysługę. 
Jeśli macie takich znajomych, którym mógłby się spodobać #NB, to zachęcajcie ich do przeczytania przynajmniej pierwszego rozdziału (i najlepiej drugiego, bo wtedy już będzie pełen zarys historii :P). Być może wtedy to opowiadanie zyska sobie pewną sławę, a w baaaaaaardzo dalekiej przyszłości ktoś zdecyduje się to wydać :D Oczywiście wybiegam już w sferę marzeń, ale kto mi zabroni marzyć ;)
Tego by było na tyle. Jeszcze raz dziękuję, że jesteście i, mam nadzieję, będziecie ciągle ;) Jeśli macie jeszcze jakieś przemyślenia lub uwagi, to śmiało komentujcie :)
Loverance

środa, 25 maja 2016

Niebezpieczny biznes - EPILOG


Trzy tygodnie później wszystko wróciło do normy.
Leon został wypisany ze szpitala, co przyjęliśmy zbiorową ulgą. Z każdym dniem staje się coraz silniejszy i mimo że ciągle nosi gips, wyraźnie wraca do formy. Wydaje nam się, że coś go łączy z tą przemiłą pielęgniarką, która się nim opiekowała w chorobie, ale na razie trzyma to w tajemnicy. Spekulacje jednak trwają w najlepsze, a wiadomość oficjalna to tylko kwestia czasu.
Na stałe przeprowadziliśmy się do nowego domu, w którym mieszkamy wszyscy razem. Żartujemy, kłócimy się, rozmawiamy o poważnych rzeczach. Nie wyobrażam już sobie, że miałabym nie mieć ich obok siebie przez cały dzień. Co prawda mam trochę daleko do szkoły, ale zawsze marzyłam o tym, że będziemy mieć jeden, wspólny dom.
Tak, końcu przekonali mnie, że muszę wrócić na zajęcia. Jakoś wytrwam ten pozostały rok nauki, a później rozważymy, co będzie dalej. Codziennie ktoś odwozi mnie na lekcje. Najczęściej tą rolę odgrywa Nathan, bo rano nigdy nie możemy się zwlec z łóżka, a motocyklem jest jednak najszybciej.
Ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu, moja długa nieobecność w szkole zaowocowała tym, że kiedy już wróciłam, wszyscy chcieli się dowiedzieć, co się ze mną działo. Naprawdę byłam aż tak istotną częścią tej klasy? Wymyśliłam na prędce historię, że złapałam jakąś dziwaczną infekcję i dwa tygodnie leżałam w szpitalu. Wszyscy w to uwierzyli. Co prawda, nadal znajduję się trochę na uboczu, ale nie jest to aż tak dostrzegalne, jak to było dawniej.
Przedłużam jednak, a wiem, o czym wszyscy chcieliby usłyszeć.
Dokładnie dwadzieścia dni od mojego powrotu do domu, kiedy wróciliśmy z Nathanem ze szkoły, czekała na mnie niespodzianka.
Tak jak wcześniej ustaliłyśmy z Emmą i Gretą, w domu zawsze miała być jedna z nas, na wypadek, gdyby miał wydarzyć się cud.
Przed domem stały one obie i rozmawiały z kimś, kto stał do mnie tyłem. Na początku go nie rozpoznałam, jednak kiedy tylko podjechaliśmy pod dom i zdjęłam kask, już wiedziałam.
- Royce...? - szepnęłam zszokowana, a chłopak odwrócił się i obdarzył mnie tym swoim uśmiechem, za którym tak tęskniłam. Podbiegłam i rzuciłam mu się w ramiona, a on podniósł mnie i okręcił wokół siebie, śmiejąc mi się we włosy.
- Znalazłem cię – powiedział cicho. - Trochę to trwało, ale znowu mam cię przy sobie. Tylko to się liczy.
- Jak ci się udało?
- No wiesz... - zaczął i postawił mnie na ziemi, żeby spojrzeć mi w oczy. - Nie obyło się bez Borge'a.
- Naprawdę? - „Czymś mnie jeszcze zaskoczy?”
- Po twoim wyjeździe zrobił się dziwnie milczący. Wszyscy widzieliśmy, że rozważa coś istotnego – spojrzał teraz też na Nathana i dziewczyny, po czym jego wzrok znów spoczął na mnie. - Aż w końcu zwrócił się z tym do mnie. Okazało się, że postanowił spotkać się z Leonem i wyjaśnić wszystko, co między nimi się stało. A przy okazji spytał, czy nie chcę się zabrać z nim.
"Czyli jednak jeszcze czymś mnie zaskoczył."
- To znaczy że on też tu jest?
- Owszem – odezwała się Greta i machnęła w stronę kuchennych okien. Dopiero teraz zauważyłam, że przy stole siedzą tam Leon i Borge, a wokół nich zgromadzili się Rob, Michał, Seba i Adrian. Leon dostrzegł mnie i pomachał, a Borge lekko kiwnął głową. W głębi serca miałam nadzieję, że uda im się naprawić tą przyjaźń.
Nathan, spojrzawszy w tamtą stronę, przeprosił nas i również skierował się do domu. Dziewczyny spojrzały na siebie porozumiewawczo i ruszyły za nim.
- Dołączcie później do nas – powiedziała jeszcze Emma.
Zostaliśmy sami. Royce wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę łąki. Zwróciłam uwagę na to, że jego rana na twarzy zmieniła się w cienką, białą bliznę. Był teraz jeszcze przystojniejszy, niż kiedy go ostatni raz widziałam. Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.
- Tęskniłem za tobą – powiedział teraz, a jego twarz znów rozjaśnił uśmiech. - Straszliwie nudziłem się, kiedy odjechałaś.
- Też trochę się nudziłam. Byłam ciekawa, czy długo ci zajmie szukanie mnie – odparłam.
- Jak na ilość informacji, które mi zostawiłaś, poszło mi całkiem nieźle.
- Ważne, że udało mi się wytrzymać.
Przyciągnął mnie do siebie i mrugnął.
- Teraz już nie będziemy się rozstawać na tak długo. Przykro mi, ale będziesz mnie miała na głowie przez kolejne nieskończenie długie lata.
Zaśmiałam się i delikatnie dotknęłam jego twarzy.
- Nic nie szkodzi. Nie zamierzam ich nawet liczyć. Wierzę, że teraz już wszystko będzie w porządku.
***
- Miesiąc później spacerowaliśmy po mieście, jedząc ogromne porcje lodów. Zbliżały się wakacje i upał coraz bardziej dawał się we znaki. Lody Royce'a zaczęły skapywać mu na koszulkę, co przyjął z ogromnym niezadowoleniem.
- Gdybyś nie był tak zachłanny i nie zamówił największej porcji, nadążałbyś z jedzeniem – poinformowałam go.
- Czyżby? - zakpił, patrząc na mnie figlarnie, po czym objął mnie, brudząc również moją koszulkę.
- Jak mogłeś?! - krzyknęłam, ale już po chwili zaczęłam się śmiać razem z nim. Byłam zbyt szczęśliwa, żeby się wściekać.
Nagle jednak zobaczyłam coś – a raczej kogoś – kogo nigdy nie spodziewałam się już zobaczyć.
Na ulicy nie było nikogo prócz naszej dwójki, ale nagle z bocznej ulicy wyszedł jeszcze jeden człowiek. Chłopak, mniej więcej w moim wieku. Złapałam Royce'a za rękaw i zatrzymałam się w pół kroku.
- Co się stało? - spytał, patrząc na mnie z niepokojem.
- To K...K...Kacper? - wydusiłam z siebie w końcu, ledwo słyszalnie, tak że chłopak na pewno tego nie usłyszał. Royce jednak usłyszał to dokładnie. Wyprostował się gwałtownie, a w jego oczach dostrzegłam bardzo niebezpieczny błysk. Rozejrzał się i zrobił krok do przodu.
- Kacper powiadasz? - powiedział, po czym wręczył mi swoje lody. - Poczekaj tu chwileczkę.
- Co chcesz zrobić? - syknęłam, ale on już szedł pewnym krokiem, w kierunku chłopaka. Byłam trochę wystraszona i nie mogłam się ruszyć. Stałam jak posąg na środku ulicy i patrzyłam na Royce'a, który dogonił już Kacpra.
- Ty jesteś Kacper? - zapytał teraz, a mnie dosłownie stanęło serce. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Tymczasem Kacper odwrócił się i zmierzył Royce'a zdezorientowanym wzrokiem. Prawie nic się nie zmienił odkąd widzieliśmy się ostatnim razem.
- No tak. A ty jesteś...?
- Och, to nie jest ważne.
Po czym zamachnął się i trzasnął go prosto w twarz. Upuściłam obie porcje lodów.
Kacper zachwiał się, a z jego ust potoczył się potok wyzwisk i przekleństw. Chwycił się za nos i spojrzał na niewzruszonego Royce'a z nienawiścią.
- O co ci chodzi? Kim ty w ogóle jesteś? Chyba złamałeś mi nos! Zgłoszę to na...
- Policję? - zaśmiał się Royce. - Może opowiedz im również o tym, jak zdradziłeś przyjaciół – w tym momencie Kacper zauważył mnie i zobaczyłam, jak jego spojrzenie traci całą hardość. - Potraktujmy to jako rewanż. Jeśli jeszcze raz wejdziesz w drogę mnie, mojej dziewczynie, albo któremuś z naszych przyjaciół – uwierz, pracuję w odpowiednich służbach i obawiam się, że nie zdążysz zrobić ruchu. Zrozumiałeś?
- Zrozumiałem – mruknął Kacper. Dobrze go znałam i wiedziałam, że nie piśnie nigdzie ani słówka.
- Świetnie – skwitował Royce, po czym odwrócił się i podszedł do mnie. W ostatniej chwili jednak odwrócił się i dodał – aha, jeszcze jedno. Tym ciosem nie można złamać nosa. Za tydzień będziesz jak nowy – Kacper prychnął, ale nie odezwał się ani słowem. Starannie omijał mnie wzrokiem. Choć z początku nie wiedziałam, co myśleć, doszłam do wniosku, że była to odpowiednia kara za to, co nam zrobił. Już nigdy się do nas nie zbliży. I w dodatku zapamięta po wsze czasy, jak kończą zdrajcy. Więc kiedy Royce już stanął naprzeciwko mnie, uśmiechnęłam się z niemą wdzięcznością.
- Kocham cię.
- A ja kocham ciebie.

***
I tak oto kończymy tą serię! <3 Jutro pojawi się post z podziękowaniami, a także paroma ogłoszeniami. Tymczasem bardzo dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca tej serii. :***
Loverance

piątek, 20 maja 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty siódmy


- NAPRAWDĘ??? - wrzasnęłam do telefonu, zbyt szczęśliwa, żeby próbować nad sobą panować. Wszyscy ustawili się wokół mnie i podsłuchiwali. Kiedy tylko dotarło do nich co się stało, rozległy się okrzyki szczęścia, jakbyśmy co najmniej wygrali w totka. - Ciszej, debile! - nakazałam im. - Nic nie słyszę! - przenieśli się do kuchni, a ja starałam się kontynuować. - Przepraszam za nich. Sama pani słyszy, jaką dobrą nowinę pani niesie.
- Oczywiście. Nie ma za co przepraszać – dosłownie czułam jej uśmiech. - Rozumiem, że państwo przyjadą? Czekamy na was.
- Już się zbieramy! Bardzo dziękuję! - odłożyłam słuchawkę i z dzikim krzykiem pognałam do kuchni. Rzuciłam się w ramiona przyjaciół i na chwilę daliśmy się ponieść tym dobrym emocjom. Nie byłam tak szczęśliwa odkąd... już nawet nie pamiętałam, od kiedy.
Parę chwil później biegliśmy już na podjazd i pakowaliśmy się do Giulietty.
- Nie zmieścicie się wszyscy! - krzyczał Michał, siedzący za kierownicą. - To mój samochód! Wiem, jaką ma pojemność! Tu się zmieści maksymalnie pięć osób!!
- To co chcesz zrobić, skoro jest nas ośmioro?! - spytał go Rob.
- Cicho bądźcie! - przerwała im Greta. - Ja mam plan. Nathan i Lora pojadą na moto. Michał, Emma, Rob, Seba i Adrian jadą samochodem.
- A ty? - wskazałam na nią. Zakasała rękawy i podparła się pod boki.
- Nie ma wyjścia. Pojadę w bagażniku.
Zaśmialiśmy się, przekonani, że to żart, ale po chwili dziewczyna otworzyła bagażnik Alfy Romeo i przyjrzała mu się krytycznie.
- Greta, nie wygłupiaj się – odezwał się Adrian. - Przecież nie możesz tak jechać.
- Oczywiście że mogę. Czy wy jesteście całkiem pozbawieni wyobraźni? - po czym wykonała zgrabny skok i wylądowała w bagażniku. - Zamykamy! - dodała chichocząc na widok naszych min. Popatrzyliśmy po sobie.
- Chyba nic jej nie powstrzyma – stwierdził Seba i zamknął klapę.
Potem już poszło szybko. Cała grupa załadowała się do samochodu i ruszyła w drogę. Nathan podał mi kask.
- Tylko trzymaj się mocno, bo pojedziemy naprawdę szybko – poinformował mnie i mrugnął.
- Bez obaw. Jeździłam przecież już wcześniej – odmrugnęłam mu i chwyciłam go w pasie.
Pojechaliśmy za Michałem. Nathan już po chwili rozwinął prawie maksymalną prędkość i wyprzedziliśmy samochód jeszcze przed pierwszymi drogowskazami do miasta. Kątem oka zauważyłam że Rob, Adrian i Seba patrzą na nas z niedowierzaniem i krzyczą coś do Michała. Nathan tymczasem trząsł się ze śmiechu.
- Wyjechaliśmy drudzy, przyjechaliśmy pierwsi – powiedział z zadowoleniem, kiedy tylko stanęliśmy przed wejściem do szpitala.
- Myślę, że dogłębnie uraziłeś tym chłopaków.
- O nie – udał, że go to przeraża. - Następny kurs odbędę w bagażniku, tak jak Greta.
- Greta nie odda ci swojej miejscówki. Zdaje się, że szczerze ją uwielbia.
- Zapytamy, gdy w końcu się tu pojawią.
Całe dziesięć minut później na parking zajechał czerwony samochód i ustawił się obok nas. Nathan uniósł brwi na jego widok i nie opuścił ich, póki wszyscy nie wysiedli. Michał spojrzał na niego z wyrzutem.
- No co ty stary – odezwał się Nathan. - Chyba się na mnie nie wściekasz.
- Skąd – mruknął ten drugi. - Zaczynam odkładać na motocykl. I tak potrzebna nam nowa bryka skoro bmw poszło na straty.
Nagle z bagażnika rozległ się pisk.
- O Boże! - krzyknął Rob i pobiegł go otworzyć. Po chwili wyciągnął z niego Gretę.
- Już nigdy więcej! - oznajmiła zdecydowanie, poprawiając przy tym fryzurę.
- A mówiłaś, że ty nie piszczysz – zauważył Adrian.
- Zamilcz – odparła, na co wszyscy się zaśmiali i w końcu, jedno za drugim skierowaliśmy się do szpitala. W drzwiach stanęliśmy rzędem i rozejrzeliśmy się w poszukiwaniu recepcji.
Zanim jednak ją dostrzegliśmy, z krzesła podniosła się młoda pielęgniarka i podeszła do nas z szerokim uśmiechem.
- Czy państwo może są rodziną pana Leona? - zapytała uprzejmie. Rozpoznałam jej głos.
- Owszem – wystąpiłam z szeregu i również się do niej uśmiechnęłam. - Jestem Loretta. Siostra Leona – przedstawiłam też wszystkich pozostałych, po czym spojrzałam na pielęgniarkę z wdzięcznością. - Chcieliśmy podziękować pani za życzliwość.
- Nieczęsto spotykamy tak dobrych ludzi – dopowiedziała Emma.
- Ależ to żaden problem – pielęgniarka machnęła ręką. - Taką mam pracę. Chodźmy już do pacjenta. Mówiłam mu, że państwo przyjadą.
Poszliśmy na piętro. Na ławkach siedzieli pacjenci, razem ze swoimi gośćmi. Nie dało się ukryć, że nasza grupa była największa, przez co zwracaliśmy na siebie niepotrzebną uwagę. Po bokach słyszałam szepty, ale nie zwracałam na nie szczególnej uwagi. Dotarliśmy na koniec korytarza, gdzie pielęgniarka odwróciła się do nas.
- Zerknę tylko, w jakim jest stanie. Proszę na chwilę usiąść, zaraz do państwa wrócę – po czym zniknęła za drzwiami.
Posłusznie rozsiedliśmy się po obu stronach korytarza i na chwilę zapadła cisza. Na wszystkich twarzach widziałam tylko jedno – bezgraniczną radość. Znowu wszystko wracało do normy. Zaraz miałam zobaczyć się z Leonem. Nie widzieliśmy się ponad tydzień i nie mogłam się już doczekać.
- W porządku. Można wchodzić – młoda kobieta wyszła z sali. Nie uszło mojej uwadze, że jej policzki zabarwiły się na lekki, różowy kolor, co sprawiło, że zaczęłam coś podejrzewać. Wszyscy stanęliśmy na baczność i chcieliśmy wejść, ale zatrzymała nas. - Prosiłabym, nie wszyscy naraz. Maksymalnie po dwie osoby, a najlepiej pojedynczo.
Popatrzyliśmy po sobie i bez słów podjęliśmy decyzję. Skinęłam głową i pierwsza weszłam do środka.
To, co zobaczyłam, kompletnie pozbawiło mnie tchu.
Oczywiście domyślałam się już wcześniej, że skoro van uderzył prosto w Leona, to na pewno wygląda źle, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak źle.
Całą lewą stronę ciała miał schowaną w gipsie i w bandażach. Z każdej strony był podłączony do aparatury. Wygolono mu głowę i owinięto ją bandażem. Teraz doskonale wiedziałam, co znaczy, że ledwo uszedł z życiem. Pomimo tego wszystkiego miał jednak szeroko otwarte oczy i patrzył na mnie z mieszaniną ulgi i szczęścia.
Podeszłam wolno i usiadłam na krześle obok łóżka. Wcześniej miałam do niego całą listę pytań, teraz jednak miała w głowie kompletną pustkę. Myślałam tylko o tym, że on żyje i że wyzdrowieje.
- Hej – odezwał się słabo, a z moich oczu momentalnie potoczyły się łzy. Uśmiechnął się z trudem. - Nie płacz. Wyjdę z tego.
- Tak strasznie się martwiłam – wyznałam mu. - Przez ten cały czas... Odkąd tylko się dowiedziałam. Bardzo mi przykro. Nie gniewasz się na mnie?
- Dlaczego miałbym się gniewać? - aparatura nie przyspieszyła nawet odrobinę, więc miałam pewność, że nie jest na mnie zły.
- To się chyba przeze mnie stało. Gdybyś nie jechał mnie uwolnić, nic by się nie stało. I nie leżałbyś tu teraz... Ledwie żywy.
- Wolę leżeć tutaj ledwie żywy, niż zamartwiać się o to, czy ty jeszcze żyjesz. Nawet gdybym miał stuprocentową pewność, że coś mi się stanie, ale ty miałabyś za to być bezpieczna... na pewno bym to zrobił. Bardzo cię kocham, mała.
- A ja kocham ciebie.
Mój brat podniósł się i przytulił mnie do siebie, a ja płakałam jeszcze przez chwilę, napawając się uczuciem bezgranicznej ulgi. Potem opowiedziałam Leonowi o wszystkim, co działo się u Borge'a, nie pomijając historii z Royce'em ani tego, co działo się w domu podczas naszej nieobecności. Opowiedziałam mu też, że interes działał przez cały ten czas i że udało mi się postawić ich wszystkich do pionu po czterech nieprzespanych nocach. Leon rzadko mi przerywał, czasem tylko się śmiał lub marszczył brwi, ale nie zadawał żadnych pytań. Ja za to miałam do niego dwie ważne sprawy.
- Leon... Borge powiedział mi, że kiedyś byliście przyjaciółmi – wyszeptałam, a aparatura poinformowała mnie o jego nerwowej reakcji na te słowa. - Czemu mi o tym nie wspomniałeś?
- No wiesz... To było bardzo dawno temu. Jeszcze zanim staliśmy się... tymi ludźmi, którymi teraz jesteśmy. Nie sądziłem, że jeszcze pamięta.
- Pamięta. Kilka razy mówił mi, że jesteśmy do siebie podobni.
- No jasne, że jesteśmy – mrugnął do mnie. - Powiem ci, jak to było. Przyjaźniliśmy się w czasach podstawówki. Byliśmy kumplami z jednego podwórka, z jednej ławki... Po śmierci naszych rodziców drogi się rozeszły. Często się kłóciliśmy – zaśmiał się na to wspomnienie. - Nie mieliśmy kontaktu, dopóki cię nie porwał. Ma... inny głos, niż kiedyś.
- Nie chcesz odnowić tej znajomości? Wydaje mi się, że Borge chciałby, ale nie ma na to odwagi.
- Nie wiem. Może. Mam teraz dużo czasu, żeby o tym pomyśleć – westchnął głęboko i przymknął oczy.
- Zmęczyłam cię? - spytałam.
- Skąd. Zbieram tylko siły, bo zaraz wbiegnie tu reszta stada. Muszę zrobić dobre wrażenie.
- Mam jeszcze jedną sprawę – zaczęłam niezdecydowana, ale Leon otworzył oczy i spojrzał na mnie zachęcająco. - Czy ty... wiesz coś o tym domu, w którym teraz mieszkamy? Nie kojarzy ci się... z czymś?
- A powinien?
„Nie pamięta”, pomyślałam. „Powinnam mu powiedzieć?”
- Słuchaj byłam ostatnio.. w piwnicy w naszym domu – zaczęłam, a potem po prostu wylał się ze mnie potok słów i opowiedziałam mu o znalezionej kartce. Leon patrzył na mnie z coraz większym zdziwieniem, a kiedy skończyłam, spojrzał w sufit i nie odezwał się nawet jednym słowem. Cisza trwała kilka minut.
- No i co teraz?
Głos należał do Nathana. Odwróciłam się w stronę drzwi i zobaczyłam całą ekipę, skupioną tam i przyglądającą się nam w milczeniu. Leon przeniósł na nich wzrok i, ku naszemu zaskoczeniu, uśmiechnął się promiennie.
- Co teraz? Teraz pozostało nam tylko jedno. Na stałe przeprowadzić się do naszego rodzinnego domu, całą grupą, już na zawsze. I zacząć kompletnie nowe życie.


***
:*
Loverance

piątek, 13 maja 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty szósty


Tak jak się spodziewałam, przemęczona ekipa spała cały dzień i w dodatku całą noc. Co prawda wieczorem na chwilę pojawił się Rob, ale odesłałam go z powrotem widząc, że i tak chciał tylko sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku. Ledwie trzymał się na nogach.
Ja natomiast wcale nie byłam zmęczona. Tygodniowe „wakacje” spędziłam albo śpiąc, albo włócząc się bez celu z... no, wiadomo z kim. Nie zarwałam wtedy ani jednej nocy, przez co teraz byłam wypoczęta jak nigdy. Siedziałam więc w kuchni czytając książkę znalezioną w piwnicy, pijąc kawę i patrolując telefon. Wcześniej dzwoniłam do szpitala pod numer znaleziony na lodówce i dowiedziałam się, że Leon póki co jest nieprzytomny i nie można go odwiedzać. Pielęgniarka dostarczyła mi również paru informacji o jego stanie, a nawet obiecała zadzwonić, jeśli mój brat nagle się obudzi. Chyba miałam farta trafiając właśnie na nią.
Później już nie miałam okazji z nikim porozmawiać. W domu panowała nienaturalna cisza, na zewnątrz również. Kiedy zapadła noc, usiadłam pod oknem i wypatrywałam najmniejszego ruchu, ptaka lub zwierzęcia, aż w końcu zaczęłam liczyć gwiazdy. Około trzeciej zasnęłam, ale obudziłam się już o szóstej, kompletnie wyspana. Poczytałam jeszcze trochę, a potem zrobiłam ogromne śniadanie dla wszystkich.
Pierwsza osoba pojawiła się o dziewiątej.
- Hej – powitałam Nathana. – Wyspany? Wyręczyłam cię dziś ze śniadaniem.
- Na pewno bardziej, niż wczoraj – uśmiechnął się i skupił całą uwagę na śniadaniu. - Chyba nie spałaś całą noc, tylko robiłaś to wszystko.
- Trochę spałam – sprzeciwiłam się. - Ale mimo wszystko zdążyłam. Jako że jesteś dziś pierwszy, masz ten przywilej nałożenia sobie największej porcji.
Nie spodziewałam się, że Nathan wybuchnie nagłym śmiechem, zwłaszcza że nie powiedziałam nic szczególnie zabawnego, jednak jego wesołość była zaraźliwa i już po chwili rechotaliśmy na cały dom. W końcu coś przeszyło tę okropną ciszę.
- Wiesz, Lora – powiedział, kiedy w końcu udało nam się uspokoić i nakładał sobie cały stos kanapek – potwornie smutno tu było. Bez ciebie i bez Leona... Co prawda on jeszcze zdrowieje, ale przynajmniej ty jesteś już z powrotem. Nie dało się tu wytrzymać bez ciebie.
- A ja całą noc się zastanawiałam, czy nie jestem dla was zbędnym ciężarem – nie chciałam tego mówić. Samo się wymknęło. Nathan podniósł na mnie wzrok, żeby sprawdzić, czy nie żartuję, lecz kiedy zobaczył moją poważną minę, spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Kpisz sobie, prawda? Powiedz, że żartujesz.
Nie odezwałam się.
- A gdybym to ja zaginął? Co byś zrobiła? Nie szukałabyś mnie z innymi cały dzień i noc?
- Oczywiście, że bym szukała, ale...
- Nie ma ale. Tak robią przyjaciele. Jeśli jeden wpakuje się w tarapaty, cała reszta robi wszystko, żeby go z nich wyciągnąć. Nie ma w tym nic dziwnego. Nigdy więcej nie myśl, że jesteś ciężarem. Zrozumiano?
- Oczywiście, kapitanie – zasalutowałam przed nim i znowu wybuchnęliśmy śmiechem.
- A więc to wy!!! - usłyszałam nagle od drzwi i dostrzegłam Gretę. Mierzyła w nas palcem, a drugą ręką podpierała się pod bok. Wyglądałaby śmiesznie, gdyby nie wściekła mina, ale jej postawa wskazywała na to, że to tylko przedstawienie. - Od rana! Krzyki i śmiechy wniebogłosy!! Normalni ludzie próbują spać!!!
- Naprawdę się obudziłaś?! Spodziewałabym się tu każdego, oprócz ciebie! I może oprócz Roba - odkrzyknęłam jej, a Nathan zatrząsł się od powstrzymywanego śmiechu. - Zresztą chyba nie wmówisz mi, że nie tęskniłaś za moim śmiechem?
- Bardziej niż za twoim śmiechem tęskniłam za porządnym śniadaniem – odrzekła spuszczając nieco z tonu i tracąc całą wściekłość, a jej wzrok spoczął na jedzeniu. - Boże, nie jadłam nic przez tydzień. Chyba czas zawiązać sadło na zimę.
- Chcesz wiązać sadło przed latem? - nagle w kuchni pojawił się Adrian i spojrzał na Gretę jak na idiotkę. - Potem będziesz piszczeć, że jesteś za gruba i będziesz urządzać głodówkę. Jak w zeszłym roku.
- Po pierwsze Adrianie, ja nie piszczę – odparła Greta nawet na niego nie patrząc, skupiona jedynie na talerzu pełnym jajecznicy. - A po drugie, jestem tak chuda i piękna, że kilogram w tę czy w tamtą nie zrobi mi różnicy.
- Lepiej jedz, póki ona wszystkiego nie zmiecie – podpowiedziałam Adrianowi, a ten tylko skinął głową i dołączył do nas.
Przekomarzaliśmy się w ten sposób, dopóki nie pojawili się Michał, Seba, Emma i Rob (ten ostatni prawie dwie godziny później, kiedy już dosłownie musiałam bronić resztki jedzenia przed bandą tych wygłodniałych sępów). Później nadszedł w końcu czas na poważniejsze tematy.
- Dobra, na chwilę przerywamy gadanie o bzdurach, żeby ustalić ważne sprawy – stosunkowo szybko udało mi się skupić ich uwagę i czekali na moje pytania. - Po pierwsze, co z interesem? Zawieszony?
- Zająłem się tym – odezwał się Adrian - razem z Michałem. Załatwiliśmy znaczną większość zleceń. Więc jeśli o to chodzi, to wszystko gra.
Nawet się ucieszyłam. Leon nie chciałby, żeby rezygnować z biznesu z jego winy.
- Super. Ja rozmawiałam wczoraj wieczorem z jakąś pielęgniarką i obiecała mi, że zadzwoni, jeśli Leon się wybudzi. Była całkiem kontaktowa jak na służbę zdrowia.
- Czyli wszystko mamy pod kontrolą – podsumowała Emma.
- Jeszcze nie – zaoponował Nathan. - Lore, wiem, że to co powiem będzie głupie, ale chyba powinnaś wrócić do szkoły.
- Że co?! - zapytałam autentycznie zdziwiona, bo kompletnie o tym nie myślałam. Szkoła nie przyszła mi do głowy nawet raz.
- Niekoniecznie od razu jutro – wycofał się chłopak, widząc moje zaskoczenie. - Ale na przykład za tydzień. Leon na pewno by tego chciał.
- Zastanowię się – mruknęłam, nie starając się ukryć niezadowolenia. Nie wyobrażałam sobie, jak po tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło, miałabym wrócić do normalnej nauki. Nie mieściło mi się to w głowie.
- Dobra, spokojnie – powiedział Rob. - Ogarniemy to jakoś. Na razie nie wracasz – widząc niemą prośbę w jego oczach, ustąpiłam.
- W porządku.
- No to może – odezwał się Seba, uśmiechając się, jakby nic nie zaszło – opowiesz nam, co słychać u starego dobrego Borge'a? I reszty ferajny?
- Karmili cię? - spytał Nathan, chcąc najwyraźniej odkupić swoją winę.
- Poznałaś kogoś fajnego? - jak Emma się domyśliła?
Od razu atmosfera się rozrzedziła, a ja opowiedziałam przyjaciołom wszystkie zdarzenia poprzedniego tygodnia - jak obudziłam się w pokoju pełnym gangsterów, jak zamknęli mnie w klatce (nie oszczędzałam im szczegółów), o tym, jak Borge'owi zmieniało się nastawienie średnio co godzinę i jak postawił mi na straży pokaleczonego chłopaka, który okazał się dobrym towarzyszem mojej niewoli. Przemilczałam to, co mnie z nim połączyło, ale zauważyłam, że Emma i Greta wymieniły kilka razy porozumiewawcze spojrzenia. Chłopaki przez cały czas zadawali masę pytań, bardziej zainteresowani innymi gangsterami, ich wyglądem (zwłaszcza masą mięśniową), zwyczajami, a nawet dietą. Nie rozumiałam tego zafascynowania, ale w końcu doszłam do wniosku, że traktują ich niemal jak jakichś półbogów. Odpowiadałam więc cierpliwie, starając się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. W końcu pytania się wyczerpały, a my nadal siedzieliśmy przy stole, pijąc kawę i napawając się upragnionym spokojem.
- Lora, Emma – odezwała się nagle Greta, podnosząc się od stołu. - Idziemy się przejść? Taka piękna pogoda.
- Ja absolutnie jestem za – poderwała się Emma. Doskonale wiedziałam, czego chcą, a i ja miałam potrzebę ujawnienia im reszty zdarzeń, więc we trzy skierowałyśmy się do wyjścia.
- Może pójść z wami? - odezwał się Michał, podnosząc się z krzesła.
- NIE! - krzyknęłyśmy jednocześnie, aż biedny chłopak usiadł z powrotem, zaskoczony. Rob zaczął się śmiać.
- Nie widzisz? Idą plotkować. Obsmarują nas od czubków butów aż do głowy. Nie spodziewaj się ich wcześniej, niż za trzy godziny.
A my, zamiast się z nim kłócić, wybiegłyśmy z domu, chichocząc jak głupie.
- No dobra, Lore! - krzyknęła Greta. - Opowiadaj teraz najszczerszą prawdę!
- Niczym na spowiedzi! - dodała Emma. - Co z tym Royce'em? Nie wierzę, że przez tydzień siedzieliście odcięci od świata i kompletnie nic nie zaszło.
- Oczywiście, ale przy chłopakach nie było jak mówić.
Przysiadłyśmy na trawie i opowiedziałam im brakujące elementy historii. Tym razem to one zadawały mnóstwo pytań, a kiedy doszłam do sceny z pocałunkiem w deszczu, niemal zaczęły tańczyć po łące. Kiedy jednak skończyłam, były nieco sfrustrowane.
- Nie wierzę - Emma potarła skronie, myśląc zawzięcie. - To nie może być koniec tej historii! Kiedy druga część?
- Jeszcze nienapisana – zakpiłam. - Autorka podobno ma pustkę w głowie.
- Na pewno jakoś cię znajdzie – powiedziała Greta z całkowitą pewnością w głosie. - Odtąd przynajmniej jedna z nas zawsze musi być w domu. Ustalimy dyżury. Złapiemy go.
Byłam wdzięczna losowi że dał mi takie przyjaciółki. Dyskutowałyśmy jeszcze jakiś czas, aż nagle usłyszałyśmy krzyk Roba. Zaraz potem zobaczyłyśmy go na ganku.
- Lora! Telefon do ciebie! - a my jak głupie zerwałyśmy się z trawy, spodziewając się cudu.
Jednak to nie był ten cud. Tym razem to był ten drugi.
- Pani Loretta? To ja – usłyszałam w słuchawce głos pielęgniarki. - Dzwonię, bo pani brat właśnie się obudził. To prawdziwy cud, czyż nie?

***
Dość dawno nie było nowego rozdziału, więc w nagrodę ten jest długi. Zdradzę Wam, że uwielbiam pisać te fragmenty historii, kiedy cała grupa siedzi w domu i nic nie robią, tylko sobie żartują :) Zawsze poprawia mi to humor. A Wy je lubicie? Mam nadzieję, że i u Was zza chmur zawsze wychodzi słońce! ;) Pozdrooo!
Loverance

piątek, 6 maja 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty piąty


Kiedy tylko Seba się trochę uspokoił, od razu okazało się, że jest równie (o ile nie bardziej) przemęczony, co reszta. Nie miałam serca go na siłę trzymać, więc wkrótce po naszej rozmowie poprosiłam go, żeby również odpoczął. Nie próbował się stawiać.
Zostałam sama.
Gapiłam się bezmyślnie w okno, na krople deszczu osadzające się na nim. Znowu się rozpadało, boleśnie przypominając mi o porannych zdarzeniach. Zastanawiałam się, czy Royce również teraz o mnie myśli. I czy jemu też wydaje się, że minęło znacznie więcej, niż dwie godziny.
Ile będę musiała czekać, aż uda mu się mnie odnaleźć? Dni? Tygodnie? Może miesiące?
A może nigdy.
Wspomnienia rozmyły się i zastąpił je okropny strach o Leona. Nie wiedziałam, w jak złym jest stanie, ale skoro van uderzył prosto w niego, to chyba w ogóle nie powinien żyć. Nie ma się co oszukiwać. Pozostało mi się tylko modlić o jego zdrowie.
Kolejna stop-klatka. Twarze wszystkich moich przyjaciół, kompletnie wyczerpanych. Ohydne wyrzuty sumienia. Co miałam zrobić? Czy mogłam ich przed tym ochronić? Doszłam do wniosku, że byłam dla nich tylko ciężarem, łatwym celem dla wrogów, zwykłą kulą u nogi.
Powinnam być silna, ale nawet ja miałam jakieś granice wytrzymałości. Miałam czas, żeby się pozbierać, póki wszyscy spali. Zerwałam się i pobiegłam do piwnicy.
Kiedy tylko znalazłam się za dźwiękoszczelnymi drzwiami, zaczęłam się drzeć. Krzyczałam tak głośno, że nie miałam pewności, czy naprawdę na górze nic nie słychać. Mimo to nadal wyrzucałam z siebie całą frustrację i ból, aż do utraty tchu. Dopiero wtedy przyklękłam na ziemi, z trudem łapiąc oddech. Seba mógłby uczyć się ode mnie sztuki efektownego załamania.
Jednak po chwili przekonałam się, że ten napad pomógł mi trochę oczyścić myśli. Paradoksalnie, wykrzyczenie wszystkiego wyciszyło burzę szalejącą w mojej głowie. Podniosłam wzrok i dostrzegłam pianino. Przyciągnęło mnie jak magnez. Sięgnęłam po zeszyt i otworzyłam na pierwszej lepszej stronie. Nie wiem, jak długo grałam, ale chyba nie dłużej niż godzinę. Właśnie szukałam jakiegoś utworu, który bym znała, kiedy nagle spomiędzy stron wyleciała luźna kartka. Zerknęłam na nią z czystej ciekawości, zwłaszcza że zobaczyłam stosunkowo starą datę. Po przeczytaniu pierwszego zdania nie mogłam się już oderwać.

„6.05.1990.
Dzisiaj Leonek kończy 5 lat. Zrobiłam jego ulubiony tort z karmelem i czekoladą. Chyba zjadłby go w całości, gdyby go nie powstrzymywać! Zaprosiliśmy też jego kolegów. Wszyscy świetnie się bawili, a my jesteśmy najszczęśliwszymi rodzicami na świecie.
Niedawno znowu rozmawialiśmy o drugim dziecku. Co prawda finansowo nie stoimy zbyt stabilnie, ale obydwoje bardzo byśmy go chcieli. Być może za parę lat sytuacja się ustabilizuje i nasze marzenie się spełni. Zawsze chciałam mieć chłopca i dziewczynkę. Leon już z nami jest. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to za kilka lat na świat przyjdzie Loretta.
Tymczasem jednak ponownie spotkaliśmy się z tym bibliotekarzem, który chciałby kupić nasz dom. Jest już właściwie zdecydowany, ale dziś spytał, czy moglibyśmy poczekać jeszcze parę miesięcy ze sprzedażą. Tłumaczył się jakimiś problemami ze starym mieszkaniem. Jako że nam się nie spieszy, przystaliśmy na jego warunek. Myślę, że w przeciągu najbliższego roku wszystko się rozwiąże.
Po sprzedaży domu kupimy mieszkanie w bloku. Dzięki temu, że zostanie nam trochę wolnej gotówki, będziemy mogli powiększyć naszą rodzinę. Już teraz cieszę się na tą myśl.”

Na kartkę spadła pojedyncza kropla, a ja zorientowałam się, że to musi być moja łza. Byłam całkowicie przekonana, że trzymam w ręce notatkę mojej mamy. Rozpoznałam jej charakterystyczny, zamaszysty charakter pisma i niemalże wyobraziłam sobie jak pisze to i śmieje się sama do siebie. Nie miałam pojęcia, czemu Leon nie pamiętał tego domu, ale w końcu miał tylko pięć lat. Pewnie wtedy było tu inaczej, a ponadto jako dzieciak patrzył na wszystko z innej perspektywy. Później wyprowadzili się stąd do mieszkania które już oboje pamiętamy, a tutaj zamieszkał jakiś bibliotekarz, co z kolei tłumaczy, skąd te wszystkie książki. Czemu jednak wyprowadził się stąd, nie zabierając ich ze sobą? No cóż, może wybrał się w podróż życia i były dla niego tylko zbędnym balastem. Nie zastanawiałam się nad tym.
Bardzo wzruszyła mnie myśl, że trzymam w ręku zapiski mamy. Miałam przed sobą część jej myśli, mimo że jej samej już dawno nie było wśród nas.
Jakimś chorym zrządzeniem losu, po tylu latach, trafiliśmy do domu, w którym zamieszkała z tatą, w którym urodził się mój brat i w którym pojawiły się plany powołania na świat mnie. Tak naprawdę tutaj zaczęła się nasza historia.
Z niejasnych przyczyn odkrycie tego wszystkiego bardzo podniosło mnie na duchu. Skoro moja mama mogła być tutaj szczęśliwa, to ja też dam radę. Co prawda bardzo długa droga przede mną, ale wiedziałam, że jakoś się z tego podniosę.

Że wszyscy się podniesiemy.
I że wszystko się ułoży.

***
Co spostrzegawsi zauważyli pewnie, że dziś swoje urodziny obchodzi Leon! ^^ 
Rozdział trochę przegadany, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Od początku tego opowiadania chciałam stworzyć taki wątek z bezpośrednim nawiązaniem do rodziny Lory.
Dajcie znać jak się podoba :)
Loverance


PS.: Niedawno razem z przyjaciółką założyłyśmy stronę na Facebooku. Z tego miejsca chciałabym Was tam serdecznie zaprosić :) Co prawda nazwa wskazuje, że jest ona dla fanów hip-hopu, ale myślę, że cytaty z utworów mogą spodobać się wszystkim, niezależnie od upodobań. 

wtorek, 3 maja 2016

Odskocznia od codzienności

Siemanko :)



Dziś kolejny post z serii #Odskocznia_od_opowiadania :P 
Jako że mamy wolne, postanowiłyśmy wybrać się z mamą do krakowskiego ogrodu botanicznego. Co roku na wiosnę, lato i część jesieni otwiera się on dla odwiedzających, pragnących odpocząć na łonie natury. Tak było i dzisiaj - mimo nieco niepewnej przyrody, w ogrodzie nie brakowało gości. 



A przy okazji, chciałam poruszyć pewien temat, zawarty już w tytule posta i pierwszym jego zdaniu - o odstąpieniu od codzienności. Każdy z nas ma własne życie i wykonuje pewien schemat zwyczajnego postępowania - wstaje rano, ogarnia się, wychodzi do szkoły lub pracy, potem wraca, trochę odpoczywa, sprawdza internet, je, myje się, idzie spać. Jak często zastanawiamy się, czy nasze życie nie jest zbyt monotonne, nudne, przewidywalne? 
Jesteście zadowoleni ze swoich żyć?
Nie wiem czy wiecie, ale większość ludzi, po głębszym zastanowieniu, odpowie: "Nie". Albo chociaż: "Chętnie bym coś zmienił/a".

Ale wiesz co? :)
Żeby nieco odżyć i zauważyć różnicę, nie potrzeba wiele ;)
Wystarczy, że wyskoczysz w jakieś oderwane od świata miejsce (może być to na przykład miejsce odwiedzane w dzieciństwie, a potem zaniedbane z braku czasu), nieco zmienisz rozkład dnia, odnowisz kontakt ze starym przyjacielem, przeczytasz świetną książkę, albo zrobisz sobie udaną sesję zdjęciową.
Ja zmieniam swoją rzeczywistość na najróżniejsze sposoby. Zaczynam słuchać zupełnie innej muzyki niż zwykle. Udaję, że moje życie jest rolą teatralną i patrzę na nie z dystansu. A czasem nawet siadam na parapecie i przyglądam się niczego nieświadomym ludziom idącym ulicą. *Teraz wszyscy się zastanawiają, co to za chora dziewczyna. Spoko, jestem zupełnie zdrowa.*
Sęk tkwi w tym, żeby zrobić coś, czego na ogół nie robimy. Znaleźć na to choć pół godziny i dać się ponieść wyobraźni.


Powtarzanie codziennego schematu nie jest czymś złym. Każdy z nas go wykonuje. Poniekąd daje nam on poczucie bezpieczeństwa, bo wiadomo - wszystko co znane, jest bezpieczne.
Kiedy jednak popadamy w stagnację, nie bójmy się zrobić czegoś szalonego. Świat się nie zawali gdy na chwilę znikniemy. 

To chyba będzie na tyle :)
Chętnie poznam Waszą opinię na ten temat! Co robicie, kiedy macie dość codzienności? Macie swoje sprawdzone triki? A może nie miewacie takich problemów?
Pozdroooo! :D
Loverance

PS.: Wkrótce kolejny rozdział opowiadania :)