sobota, 30 kwietnia 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty czwarty


Zamarłam.
Nie zemdlałam, ale następna rzecz, jaką pamiętam, jest to, że siedzieliśmy przy stole w kuchni. Nathan wepchnął mi do rąk kubek z kawą a przede mną postawił talerz z jedzeniem. Emma usiadła obok i objęła mnie opiekuńczo. Ja jednak patrzyłam na kawę nie wiedząc, co powinnam z nią zrobić. Byłam w kompletnym szoku.
„Zdarzył się wypadek. Leon jest w szpitalu.”
- Pij – powiedział Nathan. - Albo jedz. Albo najlepiej jedno i drugie.
Posłusznie upiłam jeden łyk, ale nie odezwałam się ani słowem. Wszyscy patrzyli na mnie z niepokojem. Dobrze wiedziałam, jak się muszą czuć. Wiedzieli, że trzeba powiedzieć mi prawdę, ale nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności. Dlatego też cierpliwie czekałam, aż ktoś zabierze głos.
Znowu byłam wyprana z wszelkich uczuć. Może już zawsze tak będzie.
- No więc... - odezwał się w końcu Seba, a ja spojrzałam na niego wyczekująco. Wziął głęboki wdech i zaczął od nowa. - Plan był bardzo prosty. Leon był tak wściekły na mafię, że kiedy tylko Grayben dostarczył brakujący towar, od razu zadzwonił do Borge'a żeby cię wykupić. Wrzeszczał na niego tak głośno, że cały dom się trząsł. To było we wtorek, tuż po twoim porwaniu – kiwnęłam głową na znak, że się orientuję. - Wyjechaliśmy godzinę wcześniej, ja, Leon i Rob. Ale... nie poszło tak łatwo, jak się spodziewaliśmy.
Ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu, zobaczyłam w jego oczach łzy. On sam zdziwił się tak bardzo, że bez słowa wyleciał z kuchni i pobiegł na piętro. Przez sekundę siedzieliśmy bez ruchu, ale zaraz potem Adrian wstał i ruszył za chłopakiem.
Seba nigdy się nie załamywał. Zawsze był najsilniejszy psychicznie z nas wszystkich i był w stanie każdego podnieść na duchu. Teraz na własne oczy zobaczyłam, jak się złamał. Ja również zaczęłam płakać i obiecałam sobie, że jak tylko usłyszę tę historię do końca, to do niego pójdę.
- Jechaliśmy waszym bmw – podjął Rob. Głos trochę mu się trząsł, ale, zważywszy na okoliczności, trzymał się całkiem nieźle. - Trzymaliśmy się nawet przepisów. Ale kiedy przejeżdżaliśmy przez to skrzyżowanie za miastem, które zawsze jest puste... z lewej, z pełną szybkością, wjechał w nas jakiś van. Uderzył prosto w kierowcę. W Leona właśnie.
Teraz już nie tylko ja ryczałam. Greta chowała twarz w koszuli Roba, Emma tuliła mnie i jednocześnie wycierała twarz w chusteczkę. Z drugiej strony obejmował ją Michał. Nathan z kolei siedział po mojej prawej i grzebał w moim talerzu. Z całej siły starał się być twardy.
Naprawdę było źle.
- Ja i Seba wyszliśmy z tego praktycznie bez szwanku. Momentalnie wyskoczyłem z auta do tego pajaca z vana, ale nie szło się z nim dogadać. Był... kompletnie pijany. Zanim zdążyłem go sprać, odjechał.
- Mam nadzieję, że zabił się gdzieś po drodze – mruknął Nathan.
- Seba siedział przy Leonie. Bardzo szybko się ogarnął wtedy. Kiedy do nich dołączyłem, już dzwonił na pogotowie. Leon z początku był nieprzytomny, ale kiedy Seba skończył rozmawiać, na chwilę złapał z nami kontakt. Powiedział tylko: „Weźcie towar, mój telefon i dokumenty. Muszę być kompletnie... anonimowy. Niech Seba wyjmie kartę z telefonu i gdzieś wyrzuci.” Potem znowu zemdlał. Zrobiliśmy wszystko co kazał i zaczekaliśmy na karetkę. Dowiedzieliśmy się tylko, do którego szpitala go zabierają. Podaliśmy zmyślone nazwiska i Leonowi też daliśmy inną tożsamość. Lewe dokumenty są już gotowe.
- W jakim on jest stanie? - zapytałam słabo. - Tylko proszę, powiedzcie szczerze.
Zapadła cisza.
- W ciężkim – odparł w końcu Rob. - Lekarze robią wszystko, co się da. Powiedzieli nam też, że parę minut i mogłoby już być za późno na jakikolwiek ratunek. Mówią też, że to prawdziwy cud.
- To dlaczego Seba tak zareagował? Przecież jest bohaterem. Chyba wszyscy jesteśmy mu wdzięczni, nie mylę się?
- Tak, Lore, jesteśmy – odezwała się Emma, tak cicho, że ledwie ją słyszałam. - Ale chłopaki nie pojechali już po ciebie tego dnia. Byli kompletnie zszokowani, jak zresztą my wszyscy. Wrócili więc do domu, na piechotę, bo samochód też nie nadawał się do niczego.
- Kiedy potem po niego wróciliśmy, już i tak go nie było – napomknął Michał.
- Seba w głębi serca musi się o wszystko obwiniać – wyjaśnił Nathan. - Mimo że nie miał innego wyjścia i zachował się najlepiej jak mógł.
Chciałam momentalnie pobiec do przyjaciela, podziękować mu za wszystko, co zrobił i powiedzieć mu, że nie ma prawa się o nic obwiniać. Ale Rob już mówił dalej, więc musiałam się powstrzymać.
- W domu zdaliśmy wszystkim relację z ostatnich wydarzeń. Nie mieliśmy pojęcia, co z Leonem. Ani co teraz będzie z tobą . Kiedy tylko trochę ochłonęliśmy, zaczęliśmy przekopywać telefon Leona w poszukiwaniu numeru do Borge'a. Usunął jednak całą historię połączeń, nie było go też w kontaktach. W końcu znaleźliśmy go zaszyfrowanego w notatkach. Trochę czasu zajęło nam łamanie hasła, ale... w końcu się udało. Od razu zadzwoniliśmy do Borge'a i pojechaliśmy po ciebie. I jesteś – odetchnął głęboko i spojrzał na mnie z ulgą, ale też krańcowym wyczerpaniem. Przeleciałam po twarzach wszystkich przyjaciół. Okazało się, że wszyscy wyglądają tak samo.
- Czy wy w ogóle... spaliście coś ostatnio? - zapytałam, ocierając w końcu łzy i starając się wziąć w garść. Chwilę milczeli, patrząc po sobie. Właśnie niemo decydowali, czy warto mnie okłamać. Widząc moją minę, szybko zrezygnowali.
- Niewiele – przyznał Nathan.
- W takim razie proszę – powiedziałam, modląc się w duchu, żeby mój głos przynajmniej wydawał się zdecydowany – idźcie się trochę przespać. Już z powrotem jestem z wami, zupełnie bezpieczna. Leon też jest bezpieczny i pod właściwą opieką. Również chciałby, żebyście odpoczęli – nie wydawali się przekonani, więc dodałam – nie opowiem wam nic, co działo się ze mną przez ostatnie dni, jeśli nie pójdziecie teraz spać. Nie powiem wam ani słowa.
Dopiero wtedy powoli podnieśli się od stołu i wolnym krokiem, niczym stado zombie, udali się do swoich pokoi. Musieli być naprawdę padnięci, skoro tak łatwo poszło. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje – mój brat leżał w szpitalu, w bardzo ciężkim stanie. Moi przyjaciele byli kompletnie wycieńczeni, bo cały czas mnie szukali. Jeszcze dzisiaj rano musiałam rozstać się z chłopakiem, na którym tak bardzo mi zależy. A mimo to nie czułam kompletnie nic. Miałam potrzebę działania, posprzątania po sobie. I jeszcze coś – wyrzuty sumienia. Doskonale wiedziałam, jak czuł się Seba.
Przypomniawszy sobie o nim, w tempie lecącego pocisku pognałam na górę. Stanęłam przed pokojem i usłyszałam z niego głos Roba. "No tak, przecież oni mieszkają razem", pomyślałam.
- Lora kazała nam wszystkim odpocząć. Myślę, że większość już śpi.
- Mnie nie do spania – mruknął Seba w odpowiedzi. Było mi go tak strasznie szkoda. Zapukałam więc i nie czekając na zaproszenie, wpakowałam się do środka. Adriana tam nie było. Pewnie też już chrapał.
- Wobec tego chodź ze mną na dół – zaproponowałam, patrząc na przyjaciela. - Napijemy się czegoś.
Po chwili siedzieliśmy na dole, sącząc kawę z ogromnych kubków. Nie wiedziałam, czy Seba w ogóle ostatnio coś jadł, więc oddałam mu swoje śniadanie. Dopiero kiedy z talerza znikło wszystko, zaczęłam mówić.
- Wiesz, ja też czuję się beznadziejnie. Niby nie mogłam postąpić inaczej, a jednak mam wrażenie że to wszystko – Leon, wy, nawet bmw – że to wszystko moja wina.
- Przecież doskonale wiesz, że to nieprawda – zaoponował chłopak.
- Dokładnie tak jak ty – popatrzył na mnie bez zrozumienia, więc kontynuowałam – ty też wiesz, że nie mogłeś inaczej. Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy i byłeś jak zawsze genialny. To dzięki tobie Leon żyje – złapałam go za ramię i spojrzałam mu prosto w oczy, tak jak wcześniej Grecie. – Dla mnie zawsze byłeś i będziesz bohaterem. Chciałabym cię widzieć takiego jak wcześniej. Teraz, gdy znów jesteśmy wszyscy razem, na pewno damy sobie radę.
Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, analizując każde słowo. W końcu podniósł rękę i również ścisnął moje ramię.
- Dobrze, że wróciłaś.

***
Loverance

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty trzeci


Wracaliśmy do siedziby jakby nigdy nic, mimo że zmieniło się wszystko. Jedyna różnica była taka, że bez skrupułów trzymaliśmy się za ręce, co było dowodem na to, że to naprawdę się wydarzyło. Bez przerwy odtwarzałam te same kilka minut.
- Mnie też na tobie zależy. Nawet bardziej, niż ci się wydaje – powiedziałam zaraz po tym, jak skończyliśmy się całować. Jego uśmiech mówił wszystko.
- Boże... Jestem taki szczęśliwy – odparł, a ja usłyszałam w jego głosie lekkie zaskoczenie. Doskonale to rozumiałam. Sama nigdy bym nie pomyślała, że jeszcze kiedykolwiek będę szczęśliwa. A jednak teraz byłam.
Nadal rozmyślając, przekroczyłam z Royce'em próg siedziby i niemal natychmiast zobaczyłam Borge'a. Spojrzał na nasze złączone ręce, ale nie skomentował tego ani jednym słowem. Przeniósł wzrok na mnie. Jak zwykle nic nie mogłam wyczytać z jego oczu.
- Byliście na zewnątrz? Co za głupota.
Royce już otwierał usta, żeby mu odpowiedzieć, ale mafiozo nie dał mu dojść do słowa.
- Czekałem na was. Na ciebie – nie spuszczał ze mnie wzroku, więc zrozumiałam, że mówi do mnie. - Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość.
- Coś się stało? - zapytałam od razu, gotowa na najgorsze informacje.
Zapadła chwila pełnej napięcia ciszy, ale nie pospieszałam Borge'a. Wiedziałam, że zaraz mi wszystko wyjaśni. Royce delikatnie ścisnął moją dłoń. Odpowiedziałam tym samym.
- Skontaktowali się ze mną twoi przyjaciele. Ale nie Leon, inny facet. Przedstawił się Rob. Nie tłumaczył się, po prostu powiedział, że mają towar i czekają w barze.
- Naprawdę? - zapytałam, nie mogąc w to uwierzyć. Cały ciężar ostatnich dni ze mnie spadł i poczułam, że mogę w końcu odetchnąć z ulgą. - Czyli jedziesz po okup a ja poczekam tutaj? Tak jak poprzednio miało być?
- Nie. Jedziemy natychmiast. Mam już dość problemów z wami – odparł i wyciągnął z kieszeni kluczyki. - Chyba nie masz żadnych rzeczy, co nie?
- Ale... - odezwałam się z wahaniem. To wszystko działo się w zawrotnym tempie, którego nie byłam w stanie opanować. Zrozumiałam dopiero, kiedy Royce puścił moją dłoń. Otrzeźwiło mnie natychmiast. - Poczekasz na mnie chwilę? Dosłownie kilka minut.
- Dwie. Ani jednej więcej – powiedział krótko, po czym odwrócił się na pięcie i pomaszerował do garażu. Odwróciłam się do Royce'a. Ku mojemu zaskoczeniu, w jego oczach dostrzegłam dogłębny smutek.
- Hej – szepnęłam i delikatnie dotknęłam jego twarzy. - Przecież spotkamy się jeszcze nie raz. Sam tak mówiłeś...
- Jak, Lore? - zapytał, unikając mojego wzroku. - Jak? Nie mam pojęcia, gdzie mieszkasz i ty też tego nie wiesz, bo jadąc tu całą drogę byłaś nieprzytomna. Borge nigdy mi nie powie jak cię znaleźć, bo nic go nie obchodzi to czego chcę. No a numer telefonu akurat w naszym wypadku nie wchodzi w grę. Nie wiem jak twój, ale mój jest całkowicie tajny.
Wszystko to co mówił było prawdą i byłam tego boleśnie świadoma. Jednak zanim mi tego nie powiedział, żyłam nadzieją, że jest jakiś sposób, który pominęłam w swoich rozważaniach, a on dobrze o nim wie. Teraz jednak zdałam sobie sprawę, że to niemożliwe.
- Nie wierzę że to się tak musi skończyć – powiedziałam. - Dlaczego? Kiedy tylko cokolwiek zaczyna się udawać, i wygląda, jakby wszystko miało się ułożyć, to musi stać się coś złego. Dlaczego? - zapytałam nie licząc na to, że mi odpowie. - Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?
- Bo jest prawdziwe – odparł z przekonaniem. - A wszystko, co jest trudne, ma ogromną wartość. Zawsze tak było i zawsze będzie – dostrzegłam w nim zmianę. Teraz nie widziałam już ani cienia smutku. Pozostała lodowata zawziętość. - Przysięgam, znajdę jakiś sposób. To nie urwie się tutaj.
I już wtedy byłam pewna, że wszystko będzie dobrze. Royce nigdy nie rzucał słów na wiatr. Dotrzymywał słowa nawet w najbardziej błahych sprawach. I chociaż nie wyobrażałam sobie rozłąki z nim, przynajmniej miałam pewność, że nie potrwa ona wiecznie.
- Dziękuję. Za... wszystko. I trzymam cię za słowo.
Już nic nie odpowiedział, po prostu pocałował mnie, a ja starałam się zapamiętać każdy szczegół. Byłam pewna, że wiele razy będę wspominać tą chwilę.
Wsiadając do samochodu Borge'a parę minut później, czułam już tylko pustkę. Nie próbowałam zaczynać z nim rozmowy, a i on nie przerywał ciszy. Co najdziwniejsze, miałam wrażenie, jakby wiedział o wszystkim. Mimo licznych wad, nie mogłam też odmówić mu paru zalet.
Droga przez cały czas wyglądała tak samo. Po lewej łąka, po prawej łąka. Za nami łąka i przed nami również. Z początku próbowałam zapamiętać trasę, ale szybko przekonałam się, że to bez sensu. Ciągle skręcaliśmy w różne strony i już po piętnastu minutach straciłam rachubę. Ciekawe, jak Borge to pamiętał.
Jakiś czas później pojawiły się pierwsze zabudowania miasta, a ja zaczęłam kojarzyć, gdzie jesteśmy. Dotarło do mnie również, że w końcu wracam do przyjaciół, do domu. Na granicy świadomości zarejestrowałam coś na kształt szczęścia. Czy od teraz tak miała wyglądać moja psychika? Ledwie odczuwalne emocje i pustka?
Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo samochód zatrzymał się pod barem, a kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam Roba, Michała i Adriana. Znowu coś odnotowałam – to mogła być ulga.
Jednak kiedy wysiadłam z samochodu, Adrian od razu podbiegł i wziął mnie w ramiona. Poczułam się znacznie lepiej, bezpiecznie i spokojnie. Chyba bałam się zostać sama i cały czas martwiłam się, że znowu coś się nie powiedzie. Na szczęście przynajmniej tym razem wszystko poszło zgodnie z planem.
- Boże, Lora... - powiedział Adrian, wypuszczając mnie z objęć – tak strasznie się martwiłem. Wszyscy się martwiliśmy.
- To prawda – dodał Michał, podchodząc do nas i również mnie przytulając. - Już wszystko jest w porządku. Już po wszystkim.
- Próbujesz przekonać mnie, czy może siebie? - zapytałam, siląc się na uśmiech i żartobliwy ton i chyba nawet nie wyszło tak źle, bo wszyscy troje się zaśmialiśmy.
Odwróciłam się akurat w momencie, kiedy Rob przekazywał Borge'owi torbę z towarem.
- Proszę – powiedział szyderczo. - Oto twoje bezcenne zioło. Niech ci dobrze służy – zakpił.
- Dzięki za miłe słowa – odparł Borge tym samym tonem. - Zapłata w formie dziewczyny jest nawet nieco zbyt obfita, przynajmniej według mojej skromnej opinii – odwrócił się i spojrzał na mnie. Zobaczyłam w nim tylko mafiozę, nikogo ponadto. - Żegnaj, skarbie. Nie powiem, że było miło, ale jak widzisz – pomachał mi torbą z towarem – opłaciło się.
Po tych słowach nie zaszczycił już nikogo ani jednym spojrzeniem, tylko krokiem zwycięzcy wrócił do samochodu i zatrzasnął drzwi. Dopiero patrząc jak odjeżdża, mogłam odetchnąć zupełnie spokojnie. Rob wyjął z kieszeni kluczyki do Giulietty i, tak jak wcześniej Borge, pomachał nimi w powietrzu.
- Jedziemy do domu? Bo umieram z głodu.
- O tak – ożywiłam się. - Ja też umieram z głodu.
- Nie karmili cię? - zdziwił się Michał, kiedy już wsiadaliśmy do samochodu.
- Teoretycznie tak. Ale stęskniłam się za porządnym, konkretnym śniadankiem Nathana.
- Nic dziwnego. Od tego można się uzależnić.
Całą drogę rozmawialiśmy na niezobowiązujące tematy, starannie omijając te ważniejsze. To była namiastka codzienności, której bardzo mi brakowało. Myśli o poprzednim tygodniu jednak zostały gdzieś z tyłu głowy i nie dawały mi spokoju.
Pół godziny później podjechaliśmy pod dom. Przed drzwiami stali już Nathan, Seba, Emma i Greta i kiedy tylko wysiedliśmy, od razu podbiegli żeby mnie uściskać.
- Lora – powiedziała Greta, kiedy tylko udało jej się do mnie dopchać. - Nigdy w życiu się tak nie martwiłam. Nigdy, rozumiesz? - zmierzyła mnie wzrokiem, a ja tylko energicznie pokiwałam głową. - Co się działo w tym domu kiedy cię nie było, to ty sobie nawet nie wyobrażasz. I dlatego muszę cię o coś prosić – chwyciła mnie za ramiona i spojrzała mi prosto w oczy. - Już nigdy więcej mi tego nie rób, dobrze? Dobrze? - zapytała, a z jej oczu potoczyły się ogromne łzy. Z początku nie wiedziałam o co jej chodzi, ale szybko zrozumiałam, że to tutaj dział się koszmar, nie u mnie w celi. Twardo odwzajemniłam jej spojrzenie, choć w swoich oczach również poczułam łzy.
- Obiecuję Greta, słyszysz? Obiecuję. Już wszystko jest w porządku i jestem tu z wami. Wiesz? Nie stała mi się żadna krzywda – przytuliłam ją z całych sił i trzymałam, aż przestałam słyszeć jej płacz. Wtedy zdałam sobie sprawę z innej rzeczy. - Zaraz zaraz... Gdzie jest Leon?
Zapadła głucha cisza, a ja rozejrzałam się po twarzach przyjaciół z narastającym przerażeniem. Czekałam na wyjaśnienia, bojąc się odpowiedzi. Ostatnio koszmar gonił koszmar.
- Lore, spokojnie... - zaczął Seba, ale szybko mu przerwałam.
- Jak mam być spokojna? Co się stało?? Czy on nie żyje??? - pytałam raz po raz, z coraz większą paniką w głosie.
- Lora, Leon żyje – powiedział w końcu Nathan. - Żyje. Ale jest w szpitalu. Zdarzył się wypadek.

***
Mam nadzieję, że się podoba! :) Komentujcie, obserwujcie.
Czas poinformować Was, że już kończę to opowiadanie - planuję jeszcze trzy/cztery rozdziały. Co później będzie się działo na tym blogu, jeszcze się zastanawiam. Jednak na pewno moja działalność nie zaniknie ;p
Pozdrooo!
Loverance


środa, 20 kwietnia 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty drugi


Następne trzy dni minęły mi właściwie spokojnie. Sporo się zmieniło - już nie siedziałam zamknięta w celi. Siedzibę stanowił spory, jednopiętrowy dom, pełen pokoi dla wszystkich członków mafii. Przyznaję, był znacznie większy od naszego. Z zewnątrz miał dziwny kształt, jednak w środku był urządzony po królewsku. Kto jak kto, ale mafia może sobie na to pozwolić. Wokół domu, zgodnie z tym, co mówił Royce, rozciągały się ogromne łąki. Z żadnej strony nie mogłam dostrzec innych domów, nie mówiąc już o mieście. Krótko mówiąc, urządzili się na kompletnym odludziu.
Całe dnie spędzałam z Royce'em. Zrobiło się naprawdę ciepło, więc siedzieliśmy głównie na zewnątrz. Łaziliśmy po łąkach, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i graliśmy w kosza (siatki jednak nie znaleźliśmy).
Czasem zdarzało mi się widywać innych gangsterów, ale zwykle nie zwracali na mnie szczególnej uwagi. Kończyło się na kulturalnym "siema".
Wiedziałam, że Royce starał się odwrócić moje myśli od Leona i reszty przyjaciół. Byłam przekonana, że skoro nie pojawili się tamtego dnia, to na pewno zrobią to następnego. Tak się jednak nie stało. Ciągle nie pojawiały się żadne wieści. Z całych sił starałam się nie wątpić w nich i skupić na zaistniałej sytuacji. Próbowałam nawet udawać, że jestem na wakacjach. Przez większość czasu nieźle mi wychodziło. Dopiero kiedy Royce szedł spać, a ja wracałam do celi, w duchu błagałam Boga, żeby wyjaśnił mi, o co chodzi. I mimo że nie potrafiłam uwierzyć, że po prostu pozbyli się mnie dla garści zioła, nocą przychodziły mi do głowy najróżniejsze myśli. Niepewność doprowadzała mnie do szału.
Czwartego dnia obudziły mnie odgłosy ulewy. Powoli umyłam się i przebrałam w ubrania zostawione mi przez Borge'a (codziennie zostawiał mi czarne rurki, które chyba kupował specjalnie dla mnie i czarne, stanowczo za duże T-shirty, być może podkradzione innym gangsterom) . Zastanawiałam się nad tym, co będziemy robić cały dzień, skoro nawet nie da się wyjść na zewnątrz. Zerknęłam na zegarek, który niedawno pojawił się na stoliku. Dochodziła ósma.
Kwadrans później zawitał do mnie Royce. Przyzwyczaiłam się już do jego obecności i zawsze czekałam aż się pojawi. Nie zastanawiałam się nawet, co bym tu robiła, gdyby jego nie było. Pewnie umarłabym z nudów. Ze wszystkich sił starałam się nie zwracać uwagi ani na jego oszałamiający wygląd ani na opiekuńcze zachowanie. Miałam w pamięci jego stanowczą odpowiedź na pytanie Borge'a "zakochałeś się?” i nie chciałam znowu cierpieć przez uczucia. A jednak moje serce nie chciało mnie słuchać i mimo usilnych starań na jego widok zaczynało mocniej bić. Zwłaszcza kiedy szczerzył zęby w uśmiechu, tak jak teraz.
- Hej, Lore - powiedział, przyglądając mi się radośnie.
- No siema - odparłam siląc się na swobodny ton. - Co dziś robimy? Chyba zostaniemy tutaj...
- Wykluczone - spojrzał na mnie jak na wariatkę. - Przecież leje. Nie możemy przepuścić takiej okazji. Idziemy.
- Co...?
Nic nie odpowiedział, tylko ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku wyjścia. Wahałam się jeszcze chwilę, ale w końcu poszłam za nim. Szedł bardzo szybko, musiałam za nim praktycznie biec. Zatrzymał się dopiero przy wyjściu na zewnątrz.
- Royce - stanęłam obok niego łapiąc oddech i patrząc na krajobraz za szybą. – Naprawdę musimy wychodzić? Będziemy całkiem mokrzy…
- Nie lubisz chodzić w deszczu? – spytał cicho. – Ja uwielbiam. To trochę tak jakby niebo płakało, a my szliśmy je pocieszyć. Trochę zabawne – zaśmiał się.
Naprawdę trudno go było rozszyfrować. Był zmienny niczym pogoda. Czasem zachowywał się jak prawdziwy gangster, czasem jak gentleman, a czasem, tak jak teraz, wydawał się po prostu uroczym chłopakiem, z oryginalnym podejściem do świata. Chciałam odkryć kim jest, ale nie wiedziałam nawet, czy on sam byłby w stanie to określić. W tamtej chwili jednak byłam pewna, że musimy iść pocieszyć niebo.
- Wcale nie – odparłam w końcu. – Chodźmy. To bardzo szczytny cel.
Na zewnątrz, mimo ulewy, było ciepło i przyjemnie. Ziemia pachniała świeżością, a kwiaty otwierały główki przyjmując krople. Zawsze lubiłam patrzeć na deszcz przez okno, ale chyba nigdy dotąd nie wyszłam specjalnie kiedy padało. Nie mogłam zrozumieć czemu.
Royce szedł obok mnie, kierując twarz ku górze. Krople padały mu na twarz.
- Już i tak nie urośniesz – zażartowałam. Spojrzał na mnie figlarnie.
- Tobie by się to przydało. Ledwo cię widać spomiędzy trawy.
- Niewiarygodne! – krzyknęłam, jednocześnie chcąc go trzepnąć w ramię, ale zrobił unik i uciekł. Goniłam go przez chwilę, a na całej łące słychać było nasze śmiechy. Zdawałam sobie sprawę, że zachowujemy się jak dzieci, ale nie przeszkadzało mi to. Nie zastanawiałam się nad niczym, po prostu biegłam, śmiejąc się. Nagle jednak straciłam równowagę na śliskiej trawie i zaczęłam lecieć w kierunku ziemi. W ostatniej chwili złapały mnie silne ręce chłopaka. Mimowolnie przypomniał mi się ten sen, kiedy prawie spadłam z mostu do lawy, ale on mnie uratował. Dokładnie tak, jak teraz.
Podniosłam wzrok i spojrzałam prosto w jego twarz. Nie spodziewałam się, że jest tak blisko, więc na chwilę kompletnie mnie zamurowało.
- Jesteś straszną niezdarą, wiesz? – mruknął, patrząc na mnie, a w jego oczach dostrzegłam iskierki. Nadal mnie przytrzymywał. Gdyby zdecydował się mnie puścić, wylądowałabym w błocie. – Całe szczęście, że tu byłem.
- Od małego upadku jeszcze nikt nie umarł - powiedziałam, siląc się na zwyczajny ton. – I wcale nie jestem niezdarą. Po prostu poślizgnęłam się. Kto normalny biega w deszczu…
- Sama mówiłaś, że my nie jesteśmy normalni – „dalej to pamięta?” - Możemy więc robić dziwne rzeczy bez konsekwencji. Po prostu taki już nasz los.
Nie wiem czemu, ale w jego ustach te słowa zabrzmiały niesamowicie i poufale. Chciałam powiedzieć coś zabawnego, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Jak mogłabym się skupić, wisząc kilka centymetrów nad ziemią, zdana na chłopaka, który mnie podtrzymywał? Jak miałam ignorować swoje uczucia, będąc w takiej sytuacji? I przede wszystkim, jak miałam ignorować to, co dostrzegałam teraz w nim?
Już się nie śmiał. Teraz przyglądał mi się w skupieniu, czekając na moją odpowiedź.
- A… co jeszcze rozumiesz przez dziwne rzeczy? – spytałam w końcu. – Oprócz biegania w deszczu?
- Zakochanie jest dziwną rzeczą - powiedział z prostotą, a ja wstrzymałam oddech. - Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy tak trudno spotkać bratnią duszę – Uśmiechnął się delikatnie. – Bardzo mi na tobie zależy, Lore. Jeszcze nigdy tak się nie czułem. I mimo że nie znoszę Borge’a, cieszę się, że porwał właśnie ciebie.
W jego głosie usłyszałam taką szczerość, że wszystkie wątpliwości momentalnie wyparowały. Położyłam dłoń na jego twarzy i przysunęłam się jeszcze trochę. Zalała mnie fala ciepłych uczuć.

I pocałowaliśmy się. Na łące, w strugach deszczu. Zupełnie jak w bajce.

***
Mam nadzieję, że od dzisiaj Royce dołączy do Waszego grona idealnych książkowych chłopaków ;)
No i pękło osiem setek wyświetleń! ^^ Bardzo Wam dziękuję za takie wsparcie :)
Loverance

niedziela, 17 kwietnia 2016

"M jak Maszyna dostarczająca wszystkim szczęście"

Dzisiaj postanowiłam zrobić przerwę w "Niebezpiecznym biznesie" i napisać dla Was post na nieco inny temat. Zacznie się niewinnie - każdy z nas ma swoją pasję. Dla każdego ta pasja jest niepowtarzalna i wyjątkowa. Dla jednych jest nią sport, dla drugich muzyka, a dla jeszcze innych moda, literatura, podróżowanie, fotografia i wiele innych rzeczy. W pierwszym poście zaznaczyłam, że interesują mnie motocykle, jednak nie napisałam na ten temat nic więcej. A z racji iż dziś jest bardzo ważny dzień, uznałam, że czas to nadrobić ;)
Dziś w Częstochowie odbyło się rozpoczęcie sezonu motocyklowego. Wydarzenie już od powstania zrzesza tysiące motocyklistów, lecz w tym roku pobite zostały wszelkie statystyki. Pojawiło się ponad 30 tysięcy osób wraz ze swoimi maszynami. Uwierzcie, robi to niesamowite wrażenie. 
Całe zdarzenie ma charakter pielgrzymki - nie bez powodu miejscem zjazdu był klasztor na Jasnej Górze. Odprawiona została Msza Święta z poświęceniem pojazdów. Oprócz polskich motocyklistów przybyło też wielu z innych europejskich państw.
Co jest najlepsze w tych spotkaniach, to na pewno atmosfera, przypominająca wielki, rodzinny zjazd. Nieważne, czy widzieliśmy się już w poprzednich latach, czy spotykamy się po raz pierwszy. Łączy nas wspólna pasja i te same rzeczy sprawiają nam radość. Uważam, że to naprawdę piękne i jestem pewna, że jest to pasja do końca życia.
Nie chcę się za bardzo rozpisywać, ponieważ mam dla Was jeszcze trochę zdjęć ;) Dajcie znać w komentarzu, czy Wy również macie jakąś niezwykłą pasję i czy zrzesza Was ona z innymi ludźmi ;) Pozdrawiam :P
Loverance






















czwartek, 14 kwietnia 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty pierwszy


Po tych słowach musiałam chyba zemdleć. Pamiętam tylko, że serce stanęło mi na tak długą chwilę, że zwyczajnie wszystko się we mnie zatrzymało i nie miałam innego wyjścia, jak osunąć się na ziemię. Wszystko stało się czarne, a dźwięki dolatywały do mnie zniekształcone, z opóźnieniem. Przymknęłam oczy i straciłam kontakt z rzeczywistością.
- Lore, obudź się. Obudź się. Obudź się – usłyszałam nagle zdanie powtarzane jak mantrę, naglącym tonem, średnio co sekundę. Trochę wkurzające, ale nie dałam po sobie poznać, że się obudziłam. Nie pamiętałam czemu, ale nie chciałam tego.
- Zamknij się w końcu – usłyszałam inny głos. W duchu go poparłam. – Oddycha zupełnie normalnie. Za chwilę wróci.
- To ty się zamknij – warknął ten pierwszy. – Jak możesz być taki spokojny. Co powiesz jej bratu jeśli coś się jej stało? Obudź się! - powiedział głośniej niż wcześniej.
- Jak widać jej brat się chyba jednak po nią nie upomni.
Słysząc to zdanie, przypomniałam sobie, czego się dowiedziałam przed zemdleniem i momentalnie wściekłam się na Borge’a. Otworzyłam oczy. Drzwi celi były otwarte. Leżałam na kolanach Royce’a, a Borge siedział na moim łóżku. Chciałam wstać, ale zakręciło mi się w głowie, więc zrezygnowałam.
- Powoli – szepnął do mnie i pomógł mi usiąść. W jego głosie usłyszałam bezgraniczną ulgę, co trochę mnie zaskoczyło.
- No co ty – odparłam. – Jeszcze żyję. I nawet czuję się całkiem nieźle. Ale, ale – spojrzałam na Borge’a z wściekłością – kiedy ty w końcu przestaniesz powtarzać, że Leonowi na mnie nie zależy? O co ci chodzi?
- Nic nie rozumiesz? Nie przyjechał. Lepiej zastanów się, co teraz zrobisz ze swoim życiem.
- A tobie nie przyszło do głowy, że coś się mogło stać? Różnie bywa w życiu. To twoje własne słowa.
- Nie mam zamiaru się z nimi kontaktować. Jedyne co mogę zrobić, to wysłać im info, że już cię więcej nie zobaczą.
Na chwilę zamarłam.
- Chcesz mnie teraz… zabić? – zapytałam, bądź co bądź trochę wystraszona. Wzruszył ramionami.
- No cóż. To by było całkiem wygodne.
Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zobaczyłam błyskawiczny ruch po prawej stronie i nagle Borge znalazł się na ziemi, przyciśnięty ramieniem Royce’a. Wszystko stało się tak szybko, że zdołałam tylko szerzej otworzyć oczy i gapiłam się na to bezmyślnie.
- No i co teraz powiesz? – wysyczał Royce. – Czekam. Teraz już nie jesteś taki mądry, co?
Borge nie miał żadnej możliwości ruchu i tylko patrzył na chłopaka z nienawiścią.
- Jesteś za dobrze wyszkolony – odparł. – Nie powinienem cię tego uczyć. Od zawsze wiedziałem, że masz cholerny talent. Ale wiedziałem też, że tego nienawidzisz. Mogłem cię wysłać na medycynę – parsknął.
- Cóż. To już twój błąd i twój problem. Nie pozwolę ci jej zabić.
- A co? Zakochałeś się?
Na sekundę zapadła całkowita cisza.
- Nie – usłyszałam w końcu. Poczułam się kompletnie pusta. – Ale to nie jej wina, że jej nie wykupili. Jeśli ją zabijesz, do końca życia będziesz ją miał na sumieniu.
Tym razem cisza trwała znacznie dłużej niż sekundę. Mężczyźni mierzyli się wzrokiem, a ja miałam bolesną świadomość, że mój los leży w cudzych rękach. Nie miałam pojęcia, czemu Leon po mnie nie przyjechał, ale byłam pewna, że musiało go zatrzymać coś ważnego. On nigdy by mnie nie zostawił, tak samo zresztą jak reszta ekipy. Martwiłam się więc o to, co się stało, a nie o to, że nie odebrali mnie według obietnicy. Miałam tylko nadzieję, że Borge jednak mnie nie zabije.
Na Royce’a nie miałam co liczyć. Wierzyłam tylko w jego poczucie sprawiedliwości.
- W porządku – odezwał się wreszcie. – Puść mnie do cholery – młodszy z chłopaków poluzował ucisk i Borge podniósł się z podłogi. Spojrzał na mnie z mieszaniną najróżniejszych uczuć, od niechęci aż po skrywane współczucie. – Póki co zostaniesz tutaj. Jeśli Leon jednak zmieni zdanie, to wrócisz do siebie. Jeśli przez miesiąc tego nie zrobi, wypuszczę cię. Niech stracę.
- Dziękuję – wstałam i wyciągnęłam do niego rękę. Popatrzył na nią z zaskoczeniem. –Miałeś pełne prawo mnie zabić. Dzięki, że jednak tego nie zrobiłeś.
Uścisnął moją dłoń.
- Nie zamykam cię. Wierzę, że nie wywiniesz żadnego numeru.
- Jasne.
Kiedy wyszedł, przysiadłam na łóżku z ciężkim westchnieniem. Było blisko. Borge okazał się zupełnie inny niż oceniałam. Nie to było jednak teraz najważniejsze. Podstawowe pytanie brzmiało co stało się z Leonem. Miałam bardzo złe przeczucia.
- Wszystko w porządku?
O nie. Jeszcze ten.
- Oczywiście – nic nie mogłam poradzić na ten sarkazm w moim głosie. – Co prawda nie za bardzo mam gdzie wracać, coś złego stało się z moim bratem i cudem uszłam z życiem – „no i chłopak na którym mi zależy czuje do mnie tylko litość”, pomyślałam. – A tak poza tym nawet całkiem nieźle. Otworzono mi drzwi od celi.
- No tak. Chyba nie mogłem zadać głupszego pytania – zaśmiał się cicho i spuścił wzrok na ziemię. Wydał mi się nagle znacznie młodszy, a ten gangster, który obezwładnił znacznie bardziej doświadczonego od siebie mężczyznę, zniknął bez śladu. Nagle dotarło do mnie, że również jemu należy się moja wdzięczność.
- Dziękuję – powiedziałam cicho. – To dzięki tobie Borge zmienił zdanie.
- Wątpię – odparł. – Nie wydaje mi się, że byłby w stanie cię zabić. Na pewno bez mojej pomocy podjąłby taką samą decyzję.
- Kto wie. Tak czy owak jestem ci bardzo wdzięczna.

W końcu podniósł wzrok i spojrzeliśmy na siebie nie przedzieleni kratami. Nie wiem czemu, ale poczułam ból.

*** 
Ostatnio bardzo skoczyły statystyki, i chciałabym Wam za to bardzo podziękować!!! Nie sądziłam, że ktokolwiek będzie chciał czytać to opowiadanie, a tu taka miła niespodzianka :) Dziękuję jeszcze raz! :D
Loverance

sobota, 9 kwietnia 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty


- Przepraszam - odparł po jakiejś minucie, ocierając łzy śmiechu z oczu i krew z rany, która popękała. Zwykle się nie czerwienię, ale teraz byłam pewna, że cała krew z mojego ciała znajdowała się w twarzy. Dosłownie paliła mi skórę.
- Nie, to ja przepraszam – powiedziałam, patrząc w drugą stronę. – Idiotyczne pytanie. No pewnie, że się już nie spotkamy.
Na chwilę zapadła martwa cisza.
- Jesteś tego taka pewna – odezwał się w końcu. Z jego głosu zniknęła cała wesołość. Mimo to nie odwróciłam się.
- Nie byłabym, gdybyś mnie nie wyśmiał.
- Nie wyśmiałem cię!
- Wcale! – powiedziałam znacznie głośniej, niż zamierzałam, ale traciłam nad sobą panowanie. Było mi niewiarygodnie głupio i jednocześnie przykro. Czułam się tak chyba pierwszy raz w życiu. Nie polecam nikomu.
Ale nagle poczułam jego rękę na swojej. Zawahałam się.
- No przestań – usłyszałam cichy głos. – Nie obrażaj się. Naprawdę nie chciałem się z ciebie śmiać. Po prostu… to chyba przez tą twoją niepewność – zaśmiał się jeszcze raz, znacznie krócej – pierwszy raz zobaczyłem w tobie taką nieśmiałość. Nie sądziłem, że to możliwe.
- Niemożliwe staje się możliwe – odparłam siląc się na ironiczny ton, ale byłam świadoma, że mi nie wyszło. A ponieważ nie puszczał mojej dłoni, zdecydowałam się w końcu odwrócić.
- I jeszcze jedno. Wbrew temu, czego jesteś taka pewna – dodał, uśmiechając się uroczo – ja uważam, że się jeszcze spotkamy. I to nieraz.
Patrząc na ten uśmiech, poczułam nagle coś bardzo intensywnego. Jakby zapełniła się we mnie jakaś dziura, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Nie wiedziałam, co to jest, mogłam tylko podejrzewać. To nie było jednak takie uczucie jak to, którym darzyłam Kacpra. To było coś znacznie mocniejszego, być może również dojrzalszego. Pomimo tak krótkiego czasu i braku pewności co do jego uczuć do mnie. Coś się we mnie zmieniło.
Siedzieliśmy w milczeniu, trzymając się za ręce. Żadnych zbędnych słów. Byłam pewna, że Royce wkrótce i tak nie wytrzyma i przerwie tą ciszę. Nie myliłam się.
- Jak mnie wkurza ta krata – warknął patrząc na metalowe pręty. – Normalni ludzie nie muszą ze sobą gadać przez kraty.
- No cóż, jak widać, my nie jesteśmy normalnymi ludźmi – odparłam. Słońce chyliło się już ku zachodowi i podobnie jak rano, zaczęło świecić prosto na nas. Przyniosłam sobie poduszkę i położyłam się na ziemi. Royce zrobił to samo po drugiej stronie. Co prawda nie miał poduszki, ale wyraźnie mu to nie przeszkadzało. Byłam bardzo szczęśliwa. Przyjeżdżając tu nie spodziewałam się nawet części tego, co mnie spotkało. Życie potrafi być bardzo nieprzewidywalne.
Teraz, kiedy już byłam pewna, że nie widzę Royce’a ostatni raz w życiu, nie mogłam się doczekać, aż Borge zadzwoni do nas z wiadomością, że mogę wracać do domu. Tęskniłam za całą ekipą i każdym z osobna. Nie mogłam się doczekać, aż opowiem Emmie i Grecie, kogo poznałam. Nie mogłam się doczekać obiadu zrobionego przez Nathana. Nie mogłam się doczekać kolejnej sprzeczki chłopaków. Tęskniłam za wszystkim, co zawsze robiliśmy wspólnie.
Ale mijało coraz więcej czasu. Minuta toczyła się za minutą, zmieniając się w kwadranse. Wkrótce potem wybiła godzina.
- Trochę… trochę długo nie dzwoni – szepnęłam niepewnie, nie spuszczając wzroku z drzwi.
- Nie martw się. To w końcu godziny szczytu – odparł Royce. – Na pewno obydwoje utknęli w korkach i wszystko się opóźniło – mimo że mówił sensownie, słyszałam w jego głosie ledwo słyszalne zwątpienie.
W napięciu spędziłam kolejne pół godziny, wstając z ziemi i rozpoczynając spacer po celi. Obeszłam wszystko dokładnie, przyjrzałam się każdej rzeczy i każdemu skrawkowi sufitu. Przysiadłam na chwilę na łóżku, ale prawie natychmiast wstałam.
- Lore, uspokój się – powiedział nagle chłopak. – Usiądź. Zaraz ktoś po ciebie przyjdzie…
Ledwo skończył mówić, drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do środka. Royce wstał, a ja w mgnieniu oka znalazłam się obok niego. Osobą która weszła okazał się… Borge. Zabrakło mi słów, więc tylko patrzyłam na niego ponaglająco, czekając na wyjaśnienia. Chwilę milczał, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Dopiero kiedy się odezwał, usłyszałam coś na kształt smutku.
- Wybacz, nie mam pojęcia co się stało. Leon nie przyjechał.


***
BANG!!! Nie martwcie się, zaskoczę Was jeszcze nieraz :) Oczekujcie kolejnych części ;)
Loverance

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dziewiętnasty


Kiedy puścił moją dłoń, miałam ochotę natychmiast znowu mu ją podać, ale wiedziałam, że wtedy wszystko, co czułam, wydałoby się. O ile to się jeszcze nie stało. Na jego twarzy malowało się dokładnie to, co wcześniej – współczucie, zrozumienie. Nie mogłam wyczytać nic więcej.
Rozpaczliwie szukałam luźnego tematu do rozmowy, ale wszystko wypadło mi z głowy. Przypomniało mi się jednak, że w końcu nie powiedział mi skąd ma tą ranę na twarzy, więc postanowiłam zapytać właśnie o to.
- Zdobyta w walce podczas ostatniej akcji – poinformował z dumą, jakby co najmniej pokonał smoka. – Kto by pomyślał, że gangsterzy nadal korzystają z takich tradycyjnych broni jak nóż. Spodziewałbym się raczej pistoletu.
- Jak widać, nie można przewidzieć ich działania – odparłam, celowo nie mówiąc „waszego”. Royce najwyraźniej nie chciał mi opowiedzieć tego z większymi szczegółami, więc nie naciskałam. Znowu zapadła cisza.
Nagle drzwi otwarły się z hukiem i znowu wszedł Borge. Z dwoma talerzami. Popatrzyłam na niego z uprzejmym zainteresowaniem.
- A nie mówiłeś wcześniej, że zostajemy bez śniadania? – zapytałam niewinnie. W głębi serca dziękowałam mu jednak, że przyszedł właśnie w tym momencie.
- Zmieniłem zdanie – odparł krótko bez cienia poprzedniej przyjazności, po czym podał nam talerze z tostami i jajecznicą. – Jedziemy za osiem godzin. Potem najprawdopodobniej wracasz do domu.
- Podważasz to? – w swoim głosie usłyszałam niebezpieczną nutę. Nie wiem, za kogo on się miał, żeby stawiać pod znakiem zapytania, czy mój brat mnie uratuje. Powoli wstałam i stanęłam tuż naprzeciwko niego, rzucając mu w ten sposób wyzwanie. Co z tego, że nie miałam żadnych szans.
- Dobrze wiesz, że w życiu bywa różnie – powiedział cicho mierząc mnie wzrokiem. Nie podjął jednak mojego wyzwania. W zamian za to dodał – kiedy brałem cię za zakładniczkę, nie sądziłem, że będziesz tak podskakiwać. Nie ukrywam – trochę przypominasz mi tego swojego brata. Uznaj to za komplement.
Po tych słowach wyszedł, nie dając mi szansy na odpowiedź. Usiadłam z powrotem na ziemi. Dotychczas nie zastanawiałam się nad tym, czy Leon byłby w stanie mnie zostawić, bo byłam stuprocentowo pewna, że tak się nie stanie. Borge zasiał we mnie jednak niepewność.
- Słuchaj… - zaczął Royce, który dotychczas siedział cicho, z talerzem na kolanach.
- Nie – przerwałam mu kategorycznie. – Ani słowa. Leon po mnie przyjedzie. Tak będzie.
- Oczywiście że tak – oparł chłopak i uśmiechnął się do mnie, co od razu poprawiło mi humor. Potem zaczął jeść, a ja poszłam w jego ślady. Przez kraty świeciło słońce i robiło się coraz cieplej.
- Szkoda, że nie możemy wyjść na zewnątrz – powiedział nagle Royce. – W pobliżu są wielkie łąki. I moje prywatne, prowizoryczne boisko do kosza. Ale może moglibyśmy też wytrzasnąć skądś siatkę i trochę poodbijać.
- Póki co lepiej chyba nie prosić o nic Borge’a – zaśmiałam się, a on mi zawtórował.
Po śniadaniu Royce znalazł jakieś czyste kartki, więc najpierw graliśmy w państwa-miasta a potem w statki. Później próbowaliśmy rysować, ale ponieważ żadne z nas nie umie, powychodziły nam jakieś dziwne rzeczy, które potwornie wyśmialiśmy. Właściwie to śmialiśmy się przez cały czas i rozmawialiśmy o kompletnie nieistotnych rzeczach. Nie wiem, jak to możliwe, ale całkowicie zapomniałam o tym, że wieczorem wracam do domu.
Koło piątej po południu znowu odwiedził nas Borge, ubrany w czarne dżinsy i czarną bluzę, fullcap i Air Jordany.
- Jedziemy – powiedział krótko.
- Słuchaj a to jest… bezpieczne? – zapytałam, zanim zdążyłam pomyśleć. – Pytam, czy to nie jest ryzykowne, że pokażesz się na mieście w godzinach szczytu. Nie jesteś przecież anonimowy.
- Mam swoje sposoby, nic się nie stanie. Ale miło że się troszczysz – odparł patrząc na mnie beznamiętnie. – Za jakąś godzinę moi ludzie dostaną telefon że mają cię odwieźć do domu.
- Już nie wątpisz w to że brat ją wykupi? – spytał Royce kpiąco, ale Borge zignorował jego uwagę. Spojrzał znów na mnie.
- Poznanie ciebie było mimo wszystko ciekawym doświadczeniem – poinformował mnie. – Serio, bardzo mi przypominasz Leona. Może nie wiesz, ale kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
- Słucham? – zapytałam kompletnie zdezorientowana, bo nie miałam o tym pojęcia.
- Jeśli cię to ciekawi, to musisz zapytać jego – odparł, po czym wyszedł nie odwracając się już ani razu.
Przyjaciółmi? Czemu Leon nigdy o tym nie wspomniał? Muszę go koniecznie wypytać, gdy już wrócę do domu. „Wracam do domu”, myślałam, nie mogąc się już doczekać spotkania z przyjaciółmi. Co prawda wcześniej zdarzało nam się nie widywać przez dłuższy okres czasu, ale pierwszy raz aż tak bardzo za nimi tęskniłam. Już wkrótce miałam do nich wrócić.
Spojrzałam na siedzącego obok mnie Royce’a, on jednak patrzył w drugą stronę, na słońce świecące za oknem. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, ale pomyślałam o tym, że kiedy już wyjadę, to być może następnym razem spotkam go nie wiadomo kiedy. A może nawet…
- Nigdy? – szepnęłam z przerażeniem, a on odwrócił się i spojrzał na mnie pytająco.
- Co nigdy? O czym myślisz? – spytał, a ja, zanim odpowiedziałam, dokładnie mu się przyjrzałam. Nie wiem czy po to, żeby wybadać jego emocje, czy po to, żeby na zawsze już zapamiętać jego twarz.
- Myślisz że się jeszcze kiedyś zobaczymy? – zapytałam, spuszczając wzrok. Było mi niewiarygodnie głupio. Zwłaszcza że po chwili ciszy on się zaczął… śmiać.


*** 
Potrzymam Was w tej niepewności przez kolejny tydzień xD Wypatrujcie kolejnych rozdziałków :P
Loverance
PS.: Na zdjęciu znajduje się mój Royce. Dzięki temu że nie ma twarzy, każdy może go sobie wyobrazić dokładnie tak, jak tylko chce. ;)