poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty trzeci


Wracaliśmy do siedziby jakby nigdy nic, mimo że zmieniło się wszystko. Jedyna różnica była taka, że bez skrupułów trzymaliśmy się za ręce, co było dowodem na to, że to naprawdę się wydarzyło. Bez przerwy odtwarzałam te same kilka minut.
- Mnie też na tobie zależy. Nawet bardziej, niż ci się wydaje – powiedziałam zaraz po tym, jak skończyliśmy się całować. Jego uśmiech mówił wszystko.
- Boże... Jestem taki szczęśliwy – odparł, a ja usłyszałam w jego głosie lekkie zaskoczenie. Doskonale to rozumiałam. Sama nigdy bym nie pomyślała, że jeszcze kiedykolwiek będę szczęśliwa. A jednak teraz byłam.
Nadal rozmyślając, przekroczyłam z Royce'em próg siedziby i niemal natychmiast zobaczyłam Borge'a. Spojrzał na nasze złączone ręce, ale nie skomentował tego ani jednym słowem. Przeniósł wzrok na mnie. Jak zwykle nic nie mogłam wyczytać z jego oczu.
- Byliście na zewnątrz? Co za głupota.
Royce już otwierał usta, żeby mu odpowiedzieć, ale mafiozo nie dał mu dojść do słowa.
- Czekałem na was. Na ciebie – nie spuszczał ze mnie wzroku, więc zrozumiałam, że mówi do mnie. - Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość.
- Coś się stało? - zapytałam od razu, gotowa na najgorsze informacje.
Zapadła chwila pełnej napięcia ciszy, ale nie pospieszałam Borge'a. Wiedziałam, że zaraz mi wszystko wyjaśni. Royce delikatnie ścisnął moją dłoń. Odpowiedziałam tym samym.
- Skontaktowali się ze mną twoi przyjaciele. Ale nie Leon, inny facet. Przedstawił się Rob. Nie tłumaczył się, po prostu powiedział, że mają towar i czekają w barze.
- Naprawdę? - zapytałam, nie mogąc w to uwierzyć. Cały ciężar ostatnich dni ze mnie spadł i poczułam, że mogę w końcu odetchnąć z ulgą. - Czyli jedziesz po okup a ja poczekam tutaj? Tak jak poprzednio miało być?
- Nie. Jedziemy natychmiast. Mam już dość problemów z wami – odparł i wyciągnął z kieszeni kluczyki. - Chyba nie masz żadnych rzeczy, co nie?
- Ale... - odezwałam się z wahaniem. To wszystko działo się w zawrotnym tempie, którego nie byłam w stanie opanować. Zrozumiałam dopiero, kiedy Royce puścił moją dłoń. Otrzeźwiło mnie natychmiast. - Poczekasz na mnie chwilę? Dosłownie kilka minut.
- Dwie. Ani jednej więcej – powiedział krótko, po czym odwrócił się na pięcie i pomaszerował do garażu. Odwróciłam się do Royce'a. Ku mojemu zaskoczeniu, w jego oczach dostrzegłam dogłębny smutek.
- Hej – szepnęłam i delikatnie dotknęłam jego twarzy. - Przecież spotkamy się jeszcze nie raz. Sam tak mówiłeś...
- Jak, Lore? - zapytał, unikając mojego wzroku. - Jak? Nie mam pojęcia, gdzie mieszkasz i ty też tego nie wiesz, bo jadąc tu całą drogę byłaś nieprzytomna. Borge nigdy mi nie powie jak cię znaleźć, bo nic go nie obchodzi to czego chcę. No a numer telefonu akurat w naszym wypadku nie wchodzi w grę. Nie wiem jak twój, ale mój jest całkowicie tajny.
Wszystko to co mówił było prawdą i byłam tego boleśnie świadoma. Jednak zanim mi tego nie powiedział, żyłam nadzieją, że jest jakiś sposób, który pominęłam w swoich rozważaniach, a on dobrze o nim wie. Teraz jednak zdałam sobie sprawę, że to niemożliwe.
- Nie wierzę że to się tak musi skończyć – powiedziałam. - Dlaczego? Kiedy tylko cokolwiek zaczyna się udawać, i wygląda, jakby wszystko miało się ułożyć, to musi stać się coś złego. Dlaczego? - zapytałam nie licząc na to, że mi odpowie. - Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?
- Bo jest prawdziwe – odparł z przekonaniem. - A wszystko, co jest trudne, ma ogromną wartość. Zawsze tak było i zawsze będzie – dostrzegłam w nim zmianę. Teraz nie widziałam już ani cienia smutku. Pozostała lodowata zawziętość. - Przysięgam, znajdę jakiś sposób. To nie urwie się tutaj.
I już wtedy byłam pewna, że wszystko będzie dobrze. Royce nigdy nie rzucał słów na wiatr. Dotrzymywał słowa nawet w najbardziej błahych sprawach. I chociaż nie wyobrażałam sobie rozłąki z nim, przynajmniej miałam pewność, że nie potrwa ona wiecznie.
- Dziękuję. Za... wszystko. I trzymam cię za słowo.
Już nic nie odpowiedział, po prostu pocałował mnie, a ja starałam się zapamiętać każdy szczegół. Byłam pewna, że wiele razy będę wspominać tą chwilę.
Wsiadając do samochodu Borge'a parę minut później, czułam już tylko pustkę. Nie próbowałam zaczynać z nim rozmowy, a i on nie przerywał ciszy. Co najdziwniejsze, miałam wrażenie, jakby wiedział o wszystkim. Mimo licznych wad, nie mogłam też odmówić mu paru zalet.
Droga przez cały czas wyglądała tak samo. Po lewej łąka, po prawej łąka. Za nami łąka i przed nami również. Z początku próbowałam zapamiętać trasę, ale szybko przekonałam się, że to bez sensu. Ciągle skręcaliśmy w różne strony i już po piętnastu minutach straciłam rachubę. Ciekawe, jak Borge to pamiętał.
Jakiś czas później pojawiły się pierwsze zabudowania miasta, a ja zaczęłam kojarzyć, gdzie jesteśmy. Dotarło do mnie również, że w końcu wracam do przyjaciół, do domu. Na granicy świadomości zarejestrowałam coś na kształt szczęścia. Czy od teraz tak miała wyglądać moja psychika? Ledwie odczuwalne emocje i pustka?
Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo samochód zatrzymał się pod barem, a kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam Roba, Michała i Adriana. Znowu coś odnotowałam – to mogła być ulga.
Jednak kiedy wysiadłam z samochodu, Adrian od razu podbiegł i wziął mnie w ramiona. Poczułam się znacznie lepiej, bezpiecznie i spokojnie. Chyba bałam się zostać sama i cały czas martwiłam się, że znowu coś się nie powiedzie. Na szczęście przynajmniej tym razem wszystko poszło zgodnie z planem.
- Boże, Lora... - powiedział Adrian, wypuszczając mnie z objęć – tak strasznie się martwiłem. Wszyscy się martwiliśmy.
- To prawda – dodał Michał, podchodząc do nas i również mnie przytulając. - Już wszystko jest w porządku. Już po wszystkim.
- Próbujesz przekonać mnie, czy może siebie? - zapytałam, siląc się na uśmiech i żartobliwy ton i chyba nawet nie wyszło tak źle, bo wszyscy troje się zaśmialiśmy.
Odwróciłam się akurat w momencie, kiedy Rob przekazywał Borge'owi torbę z towarem.
- Proszę – powiedział szyderczo. - Oto twoje bezcenne zioło. Niech ci dobrze służy – zakpił.
- Dzięki za miłe słowa – odparł Borge tym samym tonem. - Zapłata w formie dziewczyny jest nawet nieco zbyt obfita, przynajmniej według mojej skromnej opinii – odwrócił się i spojrzał na mnie. Zobaczyłam w nim tylko mafiozę, nikogo ponadto. - Żegnaj, skarbie. Nie powiem, że było miło, ale jak widzisz – pomachał mi torbą z towarem – opłaciło się.
Po tych słowach nie zaszczycił już nikogo ani jednym spojrzeniem, tylko krokiem zwycięzcy wrócił do samochodu i zatrzasnął drzwi. Dopiero patrząc jak odjeżdża, mogłam odetchnąć zupełnie spokojnie. Rob wyjął z kieszeni kluczyki do Giulietty i, tak jak wcześniej Borge, pomachał nimi w powietrzu.
- Jedziemy do domu? Bo umieram z głodu.
- O tak – ożywiłam się. - Ja też umieram z głodu.
- Nie karmili cię? - zdziwił się Michał, kiedy już wsiadaliśmy do samochodu.
- Teoretycznie tak. Ale stęskniłam się za porządnym, konkretnym śniadankiem Nathana.
- Nic dziwnego. Od tego można się uzależnić.
Całą drogę rozmawialiśmy na niezobowiązujące tematy, starannie omijając te ważniejsze. To była namiastka codzienności, której bardzo mi brakowało. Myśli o poprzednim tygodniu jednak zostały gdzieś z tyłu głowy i nie dawały mi spokoju.
Pół godziny później podjechaliśmy pod dom. Przed drzwiami stali już Nathan, Seba, Emma i Greta i kiedy tylko wysiedliśmy, od razu podbiegli żeby mnie uściskać.
- Lora – powiedziała Greta, kiedy tylko udało jej się do mnie dopchać. - Nigdy w życiu się tak nie martwiłam. Nigdy, rozumiesz? - zmierzyła mnie wzrokiem, a ja tylko energicznie pokiwałam głową. - Co się działo w tym domu kiedy cię nie było, to ty sobie nawet nie wyobrażasz. I dlatego muszę cię o coś prosić – chwyciła mnie za ramiona i spojrzała mi prosto w oczy. - Już nigdy więcej mi tego nie rób, dobrze? Dobrze? - zapytała, a z jej oczu potoczyły się ogromne łzy. Z początku nie wiedziałam o co jej chodzi, ale szybko zrozumiałam, że to tutaj dział się koszmar, nie u mnie w celi. Twardo odwzajemniłam jej spojrzenie, choć w swoich oczach również poczułam łzy.
- Obiecuję Greta, słyszysz? Obiecuję. Już wszystko jest w porządku i jestem tu z wami. Wiesz? Nie stała mi się żadna krzywda – przytuliłam ją z całych sił i trzymałam, aż przestałam słyszeć jej płacz. Wtedy zdałam sobie sprawę z innej rzeczy. - Zaraz zaraz... Gdzie jest Leon?
Zapadła głucha cisza, a ja rozejrzałam się po twarzach przyjaciół z narastającym przerażeniem. Czekałam na wyjaśnienia, bojąc się odpowiedzi. Ostatnio koszmar gonił koszmar.
- Lore, spokojnie... - zaczął Seba, ale szybko mu przerwałam.
- Jak mam być spokojna? Co się stało?? Czy on nie żyje??? - pytałam raz po raz, z coraz większą paniką w głosie.
- Lora, Leon żyje – powiedział w końcu Nathan. - Żyje. Ale jest w szpitalu. Zdarzył się wypadek.

***
Mam nadzieję, że się podoba! :) Komentujcie, obserwujcie.
Czas poinformować Was, że już kończę to opowiadanie - planuję jeszcze trzy/cztery rozdziały. Co później będzie się działo na tym blogu, jeszcze się zastanawiam. Jednak na pewno moja działalność nie zaniknie ;p
Pozdrooo!
Loverance


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz