czwartek, 25 lutego 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwunasty


Do końca dnia nie robiliśmy nic ciekawego. Zaplanowaliśmy tylko jutrzejszą robotę – chłopaki mieli iść wszyscy razem, obowiązkowo z bronią, spotkać się z Graybenem na mieście (na wszelki wypadek, żeby nie zbliżał się do domu i nie poznał naszej lokalizacji), pierwsze zlecenie załatwić razem, żeby wybadać, czy sytuacja jest bezpieczna, a potem podzielić się na dwójki i dostarczyć towar całej reszcie. No i na koniec spotkać się w umówionym miejscu i wrócić. Ja, Emma i Greta miałyśmy zostać w domu, gdyby okazało się, że to jakiś podstęp. Grecie bardzo się to nie podobało, ale Leon był nieugięty, podobnie zresztą jak Rob.
Znowu wszyscy poszli spać dość wcześnie, ale nie ja. Chyba jednak działo się ze mną coś złego. Postanowiłam dokładnie obejrzeć cały nasz dom, więc wybrałam się na obchód. Na piętrze wszyscy już spali, a nie znajdowało się tam nic oprócz naszych sypialni i łazienki, wobec czego zeszłam na dół. Idąc po schodach usłyszałam, że chyba nie tylko ja jeszcze się nie położyłam. Z pokoju Leona i Nathana sączyło się słabe światło, a kiedy stanęłam koło drzwi wyłapałam fragment ich rozmowy.
- Nie wiem czy to dobry pomysł zostawiać dziewczyny same – to był Nathan. – Jeśli faktycznie miałoby się stać coś złego, to chyba ktoś powinien z nimi zostać.
„Kurczę. Kompletnie o tym nie pomyślałam.”
- W ogóle o tym nie pomyślałem  – odrzekł Leon, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Widać, że jesteśmy rodzeństwem. – Ale czy ja wiem? Nikt nie ma pojęcia o naszym położeniu. Nikt nas nie śledził, ani podczas przeprowadzki, ani podczas zakupów. Specjalnie zwróciłem na to uwagę.
„On chyba dba o wszystko”
- No może i racja…
- A skoro tak, to pewnie spodziewają się nas wszystkich tam na mieście. Dwudziestu zleceń nie zrealizuje jedna osoba. One będą bezpieczne tutaj. A my w szóstkę damy sobie radę.
- A może to jednak zwyczajna dobra passa – powiedział Nathan. – Może po prostu zarobimy kupę szmalu i wrócimy spokojnie do domu. Być może wszyscy już oszaleliśmy.
- Oby tak było.
- Oby… - szepnęłam i rozejrzałam się. Na lewo znajdowała się kuchnia i wyjście na zewnątrz, natomiast na prawo schody prowadzące w miejsce, którego jeszcze nie zwiedzałam, ale Leon wcześniej tam był i mówił, że to zwyczajna piwnica. Ciekawe, co miał na myśli mówiąc „zwyczajna”. Bardzo chciałam to sprawdzić.
No i cóż.
Za ciężkimi drzwiami znajdowała się graciarnia. Typowa dla piwnic. Pełno zakurzonych rzeczy poustawianych jedno na  drugie.
Nawet nie wyobrażacie sobie mojego szczęścia w tamtej chwili. Musicie wiedzieć, że wprost uwielbiam takie miejsca, pełne najróżniejszych rzeczy i kompletnie nie wiadomo, co się tam znajdzie. Nikt się już o to nie upomni. Dom przecież jest nasz.
Na ścianie zauważyłam włącznik, więc zapaliłam światło – gołą żarówkę przyczepioną do sufitu. Wiele mi to nie dało, ale zawsze coś. Zaczęłam przeglądać najbliżej stojący stos i chociaż nie znalazłam akurat w nim nic ciekawego (stare rachunki, rozliczenia, itp.) to w ogóle mnie to nie zraziło. Pomyślałam jedynie, że mogłabym zrobić tu porządek i powyrzucać te niepotrzebne już papiery. Na pewno jednak nie teraz.
W kolejnych stosach znalazłam mnóstwo książek, zarówno przedwojennych jak i zupełnie nowych, co wydało mi się nieco dziwne. Jak stary jest ten dom? No i kto mieszkał tu ostatnio, skoro zostawił tyle nowych książek? Czemu wyprowadził się, zostawiając wszystko jak stało? To było podejrzane.
Może i zastanawiałabym się nad tym dłużej, gdyby nie to, że moją uwagę przykuło coś stojącego przy ścianie, przykrytego pokaźnych rozmiarów płachtą, którą oczywiście natychmiast zdjęłam, a w następnej chwili upuściłam, otwierając usta z zaskoczenia.
Pianino. Czarne jak noc, błyszczące pianino.
Usiadłam na krześle przyglądając się mu i zapaliłam niewielką lampkę ustawioną obok. Snop białego światła padł na klawisze. Kusiło mnie żeby zagrać, ale było już po północy, a ja nie chciałam, żeby ktoś mnie usłyszał. Coś mnie jednak tknęło i uważniej przyjrzałam się drzwiom, a kiedy do nich podeszłam, zorientowałam się, że są dźwiękoszczelne. Zamknęłam je i wróciłam do pianina.
Ostatnio grałam chyba ze dwa lata temu i nawet nie byłam pewna, czy jeszcze to potrafię. Pomyślałam, że może nawet nie jest nastrojone, ale było, i to idealnie. Kiedy ktoś je stroił? Chyba bardzo niedawno. Nie zastanawiałam się nad tym. W większy niepokój wprawiło mnie to, że już nie pamiętałam dobrze, jak się gra i być może to dziwne, ale sprawiło mi to wielki smutek. Wówczas zauważyłam jednak że obok instrumentu leżał gruby zeszyt, pełen nut, a na pierwszej stronie widniał tytuł, który kiedyś znałam aż za dobrze. Kiedy tylko uderzyłam w klawisze, przekonałam się, że nadal pamiętam.
Muzyka zawsze wyzwalała ze mnie wszystko, co przez cały czas udawało mi się blokować gdzieś w głębi serca i nie ukrywam, że był to jeden z powodów, dla których przestałam grać. Zwyczajnie bałam się tego, że w takich chwilach widać prawdziwą mnie. Ale teraz było mi wszystko jedno. I tak jak zawsze, poczułam, że coś we mnie pęka. Zalała mnie fala strachu o siebie i o przyjaciół, tęsknota za Kacprem i najszczerszy ból po jego stracie. Poczułam się samotna, mimo że wokół mnie byli ludzie, których kochałam. Dotarło do mnie, w jakim są niebezpieczeństwie. I w jakim ja sama jestem niebezpieczeństwie. Dokładnie to wtedy czułam, choć wcześniej nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jak tylko skończyłam grać, z moich oczu potoczyły się łzy. Z jednej strony pożałowałam, że pozwoliłam temu wszystkiemu wyjść ze mnie, ale z drugiej poczułam bezgraniczną ulgę. Nie mam pojęcia, czemu nie grałam od tak dawna. Przecież tylko dzięki muzyce udawało mi się odkryć, co chowam w sobie. Kiedy tylko to zrozumiałam, obiecałam sobie, że już nigdy o tym nie zapomnę. I właśnie z tą myślą wróciłam na górę, do łóżka. Usnęłam niemal natychmiast.


***
Kolejny rozdział, bardzo osobisty. Mam nadzieję, że mała ilość akcji Was nie zrazi. W następnej części to się wyrówna, zapewniam. :) 
Loverance

sobota, 20 lutego 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział jedenasty


Obudziłam się bardzo wcześnie. Na zewnątrz było jeszcze szaro, a niewielki zegar na ścianie wskazywał parę minut po piątej. Mnie jednak w ogóle nie chciało się już spać. Jak najciszej, żeby nie obudzić Emmy, wzięłam byle jakie ubrania z torby i wyszłam z pokoju.
W domu, w porównaniu z wczorajszym dniem, było nienaturalnie cicho. Wszyscy ciągle spali i pewnie nie obudzą się jeszcze przynajmniej przez trzy godziny. A niech sobie śpią. W końcu jest niedziela.
Przebrałam się i umyłam w łazience na dole, żeby mieć pewność że nikogo nie obudzę (Leon, Nathan i Greta nie obudziliby się nawet gdyby przejechał koło nich czołg. Miałam okazję przekonać się o tym podczas zeszłych wakacji, kiedy razem wyjechaliśmy nad jezioro). Potem przeniosłam się do kuchni, zrobiłam sobie kawę i siadłam przy stole najbliżej wielkiego okna. Widok z niego roztaczał się na wrzosowisko, skąpane w porannej mgle. Brzmi to strasznie poetycko, ale nic innego nie przychodzi na myśl, gdy patrzy się na coś takiego.
Znów pomyślałam, że powinnam martwić się znacznie bardziej. Uciekliśmy przed mafią, ale na jak długo? Ile czasu zajmie im znalezienie nas? A dzięki komu to wszystko? Dzięki mojemu „chłopakowi”, człowiekowi, któremu ufałam. Którego kochałam.  Chociaż… nie wiem już, czy to była miłość, bo chyba powinnam cierpieć bardziej, a ja nie czuję kompletnie nic. Chyba nadmiar stresu wypalił ze mnie wszystkie uczucia.
- Lora? Co tu robisz o tej strasznej godzinie? Nie wiem czy wiesz, ale jest wpół do szóstej.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam Sebę. Stał w drzwiach, zaspany, z rozwichrzoną czupryną i przypatrywał się łakomie ekspresowi ze świeżą kawą.
- Hej Sebuś – powiedziałam do niego i nalałam mu kawy do kubka, po czym posłodziłam dwie łyżeczki, tak jak on to zwykle robi. – Kawy na dzień dobry?
- Dzięki, przyda się – odrzekł, biorąc ode mnie kubek i siadając na krześle obok. - To powiesz, czemu już nie śpisz?
- Nie mam pojęcia. Obudziłam się i już nie mogę zasnąć. Jestem rozbudzona jak rzadko.
- No widzisz, to podobnie jak ja. Chyba mamy za dużo do myślenia. A tak poza tym – pochylił się do mnie i powiedział poufnym tonem – Rob chrapie jak hipopotam. Muszę powiedzieć o tym Grecie. Powinna wiedzieć, w co się pakuje.
- Bez obaw – odparłam tym samym tonem – jak Greta już zaśnie, to nic jej nie obudzi. Nawet hipopotam.
- Jesteś stuprocentowo pewna?
- Nawet więcej.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu wpatrując się w krajobraz za oknem. Słońce powoli zaczęło się wyłaniać zza autostrady, oświetlając wszystko czerwonym blaskiem. Resztki mgły rozpływały się na naszych oczach.
- To jest ten plus wstawania o świcie – mruknął Seba.
- Nie oszukujmy się, to najładniejsza pora dnia. Na równi z zachodem.
- Prawda. Chyba mamy dziś najwięcej szczęścia z ekipy.
Przyglądaliśmy się słońcu przez kolejne minuty, aż w końcu wzeszło i umiejscowiło się na niebie, żeby za kilkanaście godzin schować się znowu. Za lotniskiem.
Parę minut po szóstej w drzwiach kuchni pojawiła się następna osoba.
- Rob! – wykrzyknął Seba, ale szybko się opanował i dokończył szeptem – jesteś świadom tego, jak potwornie chrapiesz? Jesteś?!
- Bzdura – wymamrotał ciągle zaspany chłopak, przyglądając się nam aż w końcu skupiając całą uwagę na kawie. – Napić się już teraz kawy, czy raczej wracać do łóżka? Muszę chwilę pomyśleć.
- Lepiej wracaj. Widzę, że ledwo stoisz – podpowiedziałam mu. Spojrzał na mnie z ciekawością.
- Tak uważasz? Ale obudziłabyś mnie za godzinę? Nie chcę stracić całego dnia.
- Za godzinę. No pewnie – Rob uśmiechnął się niemrawo i wrócił na górę, a ja spojrzałam na Sebę. – Ciekawe co on ma w planach, że aż nie chce tracić dnia.
- A kto go tam wie.
Wkrótce dołączyli do nas Michał, Adrian i Emma a nieco później również Greta. Seba spojrzał na mnie porozumiewawczo, a ja się uśmiechnęłam. Dziewczyna popatrzyła na nas z błyskiem w oku.
- Nie wierzę – powiedziała. – Jeden dzień mieszkamy razem, a wy już spiskujecie przeciw mnie.
- Tak jakbyśmy wcześniej nie spiskowali – zauważył Seba.
- Zamilcz. Nie ma jeszcze Roba?
- Był niecałą godzinę temu – poinformowałam – ale uznał, że jeszcze pośpi. Możesz iść go obudzić, bo chciał wstawać o siódmej.
Greta wyszła, ale wróciła kilka minut później.
- Stwierdził, żeby jednak go nie budzić. Bo jest niedziela i on się nigdzie nie spieszy.
-  O Boże – westchnęła Emma. – Co my z nim mamy.
Przez kolejne dwie godziny zjedliśmy jakieś prowizoryczne śniadanie (wszyscy zgłodnieli, ale nikt nie chciał budzić Nathana, więc wzięliśmy byle co), Adrian, Seba i Michał zrobili sobie rozgrzewkę w domu, po czym przebrali się w sportowe ubrania i wyszli pobiegać (z pistoletami w wewnętrznych kieszeniach – do czego ten świat doszedł) a my z dziewczynami zrobiłyśmy sobie nawzajem makijaż. Wkrótce po powrocie chłopaków otworzyły się ostatnie drzwi na parterze i z pokoju wyszli Nathan i Leon – ten ostatni z komórką przy uchu.
- Ok. No niech będzie. Jutro. Dzięki. Elo.
Rozejrzał się po naszych pytających spojrzeniach i powiedział:
- Gadałem z Graybenem. Dowiezie nam jutro towaru. Bo wyobraźcie sobie, dostaliśmy na jutro dwadzieścia zleceń. Nie wiem, o co chodzi.
Grayben był naszym głównym dostawcą. Zajmował się plantacją, którą miał w piwnicach własnego domu. A przy okazji, był kuzynem moim i Leona. Nie zajmował się dilerką, dbał tylko o rośliny i przekazywał je nam do sprzedaży. Niczym zwykły ogrodnik. Nie to jednak było teraz najważniejsze.
- No ale jak to dwadzieścia? – zapytałam. – Naraz?
- Z kilku różnych numerów, żadnego z nich jeszcze nie obsługiwaliśmy. Ale mniej więcej w podobnym czasie i wszystkie w śródmieściu. No i wszystkie na trawę, nikt nie chce nic innego.
- Zapytam wprost. Czy to nie jest podejrzane? – Adrian założył ręce na piersiach i  zmierzył Leona wzrokiem. – Zważywszy na sytuację…
- Zważywszy na sytuację, wszystko wydaje się podejrzane – odparł mój brat. – Ale nie możemy popadać w paranoję. To jest praca, a to klienci. Których trzeba obsłużyć.
- Poza tym, przecież pójdziemy razem – dodał Nathan. – Dziewczyny mogą nawet zostać w domu, żeby ich nie narażać. Nie patrz tak na mnie, Greta.
- Siemanko wszystkim – przerwał nam nagle głos od strony drzwi, a kiedy się odwróciliśmy, zobaczyliśmy Roba.

- No proszę, nasza śpiąca chrapiąca królewna!!! – wrzasnął Seba, już teraz się nie powstrzymując. – Lepiej szybko się otrzeźwij, bo czeka na ciebie robota!

***
Nie ukrywam, że jest to jeden z moich ulubionych rozdziałów :) Mam nadzieję, że Wam również się spodoba. Zachęcam do komentowania.
Dziękuję również za 500 wyświetleń, bardzo się cieszę, że jesteście ze mną :) 
Loverance

wtorek, 16 lutego 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dziesiąty


- No i co powiecie? – spytał Nathan.
Staliśmy rzędem przed naszym nowym domem. Był dokładnie taki, jak chcieliśmy – nieduży, piętrowy, biały. Wkoło, prócz pozostałych, niezamieszkanych domów, znajdowało się wrzosowisko, a nieco dalej – autostrada i lotnisko.
- Jest cudny - odparła Emma.
- Moglibyśmy zamieszkać tu na zawsze – dodał Seba.
- Jak tylko wszystko się uspokoi – rzekł Leon – możemy to rozważyć. Tymczasem zobaczmy co w środku.
Dom wewnątrz przypominał nieco nasze stare mieszkanie. Rob wbiegł po schodach na górę, aby sprawdzić co tam się znajduje, natomiast my rozglądaliśmy się po parterze. Kuchnia. Łazienka. Trzy sypialnie.
- Na górze też są trzy sypialnie – powiedział Rob po powrocie. – I druga łazienka.
- Całe szczęście, że nie musimy się bawić w kupowanie i ustawianie mebli – odparł Leon. – Nic nie mówiliśmy o tym tej babie, a ona i tak dała nam dom z wyposażeniem.
- Może to z nerwów – zasugerowałam. – W końcu Rob nieźle ją wystraszył.
- Przecież zachowywała się, jakby próbowała nas przetrzymać. Jakby w ogóle nie słyszała, co Greta do niej mówi. Musiałem reagować.
- Musiałem ją bronić – dodał Adrian naśladując głos Roba i wszyscy zaczęliśmy się śmiać, prócz dwójki najbardziej zainteresowanych. Greta jedynie się uśmiechnęła, a Rob lekko się zaczerwienił. Nie umknęło to mojej uwadze.
- Ej, chwila! – krzyknęłam, na moment przestając się śmiać. – O czymś nie wiemy? Chcecie się czymś podzielić? - po chwili nikt się już nie śmiał, tylko patrzyliśmy ponaglająco na przyjaciół.
- No dobra! – odrzekła Greta machając rękami. – Jesteśmy parą. Jesteśmy razem – Rob podszedł i objął ją, a my – szajka narkotykowa, ścigana przez mafię – zaczęliśmy jak dzieci bić brawo i gratulować im. Na chwilę daliśmy się ponieść tym dobrym emocjom. Niestety, tylko na chwilę.
Później wysłaliśmy Leona, Adriana, Michała i Sebę na wielkie zakupy, a sami zasiedliśmy w wielkiej kuchni. Ta kuchnia była największym pomieszczeniem w całym domu i od razu przypadła mi do gustu. Znajdował się w niej szeroki blat, nad nim półki, obok stała lodówka, a całości dopełniał ogromny stół na dziesięć krzeseł.
- Jedno zostanie puste – powiedziałam, starając się zatuszować nagły przypływ smutku, jednak Greta go zauważyła.
- Hej, Lore. Masz prawo być smutna – oznajmiła. – Wszyscy byliśmy z nim związani, ale ty przecież najbardziej. Widzę, że starasz się być dzielna, ale jeśli masz ochotę się na przykład rozpłakać, to nie musisz się powstrzymywać.
- Dobrze wiemy, że jesteś twarda – dodał Nathan.
- Ale nawet ci najtwardsi czasem pękają pod naporem – zakończyła Emma, a Rob tylko skinął głową.
Popatrzyłam na każdego z nich z osobna. Trudno mi było ułożyć jakąś sensowną odpowiedź, choć przez głowę przelatywało mi pełno myśli.
- Dzięki – wyszeptałam w końcu. – Ale nie mam zamiaru się załamywać i nie chcę płakać. W ogóle nie chcę myśleć o tym, co nam zrobił.
- Spokojnie. Masz nas. Starsze rodzeństwo – mrugnął do mnie Rob, a ja się uśmiechnęłam.
- Lepiej bym tego nie ujęła. Ale, ale – wyprostowałam się nagle, przypominając sobie o nowinie dnia. – Przecież na stół wjechała dzisiaj znacznie ważniejsza sprawa.
- Oj tam, nie taka znowu ważniejsza – odparła Greta wymijająco. – To nowa sprawa.
- No i całe szczęście – zauważyła Emma. – Chyba bym nie wytrzymała gdyby jakaś miłosna plotka długo pozostała poza moją wiedzą.
- Teraz już nie pozostaje – uśmiechnęła się Greta.
Rozmawialiśmy, dopóki nie wrócili chłopcy. Każdy z nich niósł ogromne siatki, które po chwili z impetem wylądowały na stole.
- Mam nadzieję, że opłacało mi się to dźwigać! – westchnął ciężko Michał, kiedy tylko odstawił swoją wielką torbę.
- Przestań jęczeć! – krzyknął Adrian, jednocześnie lustrując swoje imponujące muskuły. –Chyba coś sobie nadwyrężyłem. Miałem ciężej niż ty.
- Obydwoje jesteście jak baby – poinformował ich Leon wywracając oczami. – Siatek nie uniosą. A na siłce pakują dwa razy tyle. Chyba że… sterydy? – zapytał z udawanym przerażeniem i uchylił się przed paczką chipsów, rzuconą przez Michała. – No co ty, stary. Chciałeś mnie tym zabić?
- Nie, chciałem zatkać tą twoją uroczą mordę – oznajmił chłopak z błyskiem w oku.
Nawet jakbym chciała sobie popłakać, to i tak bym nie mogła. Śmiałam się, słuchając kłótni tych trzech byków, raz po raz popatrując na stojącego obok nich Sebę, który na darmo próbował im przerwać.
Kiedy chłopcy w końcu przestali się kłócić, rozpakowaliśmy te wielkie torby, przez które tak się uśmialiśmy, jedzenie umieszczając w lodówce i zamrażarce, wszelkie przybory do higieny w łazienkach, a pościel na łóżkach, których, podobnie jak krzeseł, było dziesięć – w czterech pokojach po dwa, w dwóch po jednym.
Jako że pokoi było mniej niż nas, uznaliśmy, że zabawnie byłoby ciągnąć losy, kto z kim będzie mieszkał. Trzy pokoje na piętrze zajęli kolejno Rob i Seba, Adrian i Michał, oraz ja i Emma, natomiast na dole zamieszkali Leon i Nathan oraz Greta, która miała cały pokój dla siebie.

Był to stanowczo dzień pełen wrażeń i wszyscy szybko poczuli się zmęczeni, więc wcześnie położyliśmy się spać. Zanim jednak to się stało, zasiedliśmy przy kuchennym stole i zjedliśmy kolację przygotowaną przez Nathana. Później ukryliśmy cały towar, jaki mieliśmy przy sobie, pod materacem ostatniego, pustego łóżka, zostawiając jedynie tyle, żeby każdy mógł zapalić przed snem. Kiedy w końcu poszłam spać, długo nie mogłam zasnąć, mimo zmęczenia. Mimo wszystko, przytłaczające doświadczenia ostatnich dni to chyba jednak zbyt wiele, jak na siedemnastolatkę.

***
Pamiętam, jak zaczynałam pisać tą historię i wrzucałam pierwszy rozdział, a tymczasem jest już dziesiąty. Bez tych, którzy czytają, to nie miałoby żadnego sensu ;) Także dziękuję Wam, jak zawsze :) Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i trochę się pośmiejecie :) 
Loverance

czwartek, 11 lutego 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dziewiąty


Ciągle do mnie nie docierało. Stałam tak na tej stacji, zastanawiając się, czy może to nie jest jakiś koszmarny sen. Na próbę mocno uszczypnęłam się w rękę. Dalej tam byłam.
Nie miałam pojęcia, ile mamy czasu zanim mafia zrobi nam niespodziankę, więc pobiegłam do domu najszybciej jak się dało. Tam czekał już na mnie Leon.
- Ty nie masz nawet pojęcia, w jakich jesteśmy tarapatach – oznajmiłam.
- Nie wiem czy chcę wiedzieć.
- Na pewno chcesz. Spotkałam się z Kacprem.
- Co takiego?!
- Napisał do mnie żebyśmy się spotkali. No i… Opowiedział o co chodzi. Chciał żebym ukradła ci mnóstwo towaru. Bo… sprzedał mafii za podwojoną cenę, a oni się zorientowali – w końcu doszła do mnie powaga tych słów, więc przysiadłam tak jak stałam, na podłodze. – I teraz żądają drugie tyle co im sprzedał. Ale nie słyszałeś jeszcze najlepszego. Zdradził im, gdzie się ukrywamy. A sam uciekł nie wiadomo dokąd.
Z ust Leona popłynął potok przekleństw. Chodził po przedpokoju rzucając co chwila wulgaryzmami, aż w końcu trzasnął z całej siły w ścianę. Nie dziwiłam mu się, cierpliwie czekałam aż się wyżyje. W końcu stanął przede mną.
- Czyli oni mogą się tu zjawić w każdej chwili? – upewnił się.
- No tak.
- Świetnie. Genialnie. Wiesz, co trzeba teraz zrobić?
- Nie mam pojęcia.
- Trzeba dać znać wszystkim żeby pakowali najważniejsze rzeczy. I wiejemy stąd. Jak najszybciej.
Nie mówiąc nic więcej zdecydowanym ruchem wyjął komórkę i zadzwonił. Po rozmowie zorientowałam się, że do Michała.
- Ok. To bierz Emmę, szczoteczkę i gacie na zmianę. Za godzinę. Na… stacji benzynowej – spojrzał na mnie z błyskiem w oku. – Do zobaczenia. No, Lora – zwrócił się do mnie. – Dzwoń do Grety, Nathana i Roba.
Dziesięć minut później wszyscy już byli poinformowani o nagłej sytuacji, a my z Leonem pakowaliśmy się do walizek. Brałam wszystko co wpadło mi w ręce. Za kolejne pół godziny wkładaliśmy wszystko do bmw.
- Musimy zmienić tą brykę – mruknęłam.
- E tam. Załatwię fałszywe rejestracje. Będziemy zmieniać co jakiś czas.
- Myślisz, że się nie zorientują? W końcu to mafia.
- Raczej nie, przecież nie wiedzą, czym jeździmy. Chyba tego Kacper im nie wypaplał.
- No oby.
Na stacji benzynowej byliśmy chwilę przed czasem, więc Leon przezornie zatankował do pełna. Wkrótce potem podjechało do nas czerwone Alfa Romeo Giulietta i wysiedli z niego Michał i Emma. Zaraz za nimi na Hondzie CBR pojawił się Nathan. Reszta przyszła na piechotę – ustaliliśmy to już przez telefon, żeby nie ciągnąć ze sobą sznura drogich samochodów.
Leon streścił pokrótce ostatnie wydarzenia.
- Nie chciałem planować niczego bez was, ale nie ukrywam, że mam parę pomysłów – zakończył. – Przede wszystkim jednak musimy zachować spokój.
- Spokój – prychnęłam. – Lepiej pobudźcie w sobie adrenalinę. Jak szybko czegoś nie zrobimy, to mafia nas zmiecie z powierzchni ziemi. Trzeba działać.
- No ok – odrzekł Leon. – To proponujcie.
- Po pierwsze, gdzie się wynosimy? – spytał Adrian. – Gdzieś daleko, czy bliżej?
- Póki co, lepiej chyba bliżej – powiedział Michał. – Nawet w tym mieście. No i najlepiej wszyscy razem, żeby na wszelki wypadek móc się natychmiast zwinąć.
- Dobrze, mamy więc wstępny plan. Idziemy do jakiejś agencji nieruchomości i zajmujemy nową chatę. Zgadzacie się? – zapytał Leon.
Wszyscy na to przystali, więc wsiedliśmy do naszych pojazdów (Greta i Rob pojechali z nami, a Adrian i Seba z Michałem i Emmą) i ruszyliśmy do miasta. Agencja nieruchomości mieściła się niedaleko centrum. Pracująca tam kobieta na widok naszej sporej grupy nieco się zdziwiła, ale nie odezwała się słowem. Greta wystąpiła naprzód.
- Dzień dobry – powiedziała spokojnym, rzeczowym tonem. – Chcemy kupić dom. Najlepiej gdzieś na przedmieściach. Niezbyt wystawny, zwykły, jednorodzinny.
Kobieta wstukała coś w swój komputer, po czym nie patrząc na nas, powiedziała:
- Mamy dom szeregowy na przedmieściach, zamieszkana, całkiem pokazowa dzielnica…
- Nie – przerwała jej Greta stanowczo. – Miał być niezbyt wystawny. I jeśli to możliwe – żeby stał gdzieś na uboczu.
Mimo że nadal mówiła spokojnie, musiało bić od nas coś niepokojącego, bo kobieta wyglądała na nieco zdenerwowaną.
- Dobrze dobrze, rozumiem – odrzekła pospiesznie. – To może ten. Niestety też szeregowy…
- Najmocniej przepraszam – odezwał się nagle Rob, patrząc na pracownicę. – Prosiliśmy, żeby stał na uboczu. Jeśli nie ma pani takiego domu w swoim spisie, to proszę nie tracić naszego czasu.
- Rob, stary – Nathan szturchnął go w ramię. – Uspokój się. To zabrzmiało niesympatycznie.
- Jeśli tak, to przepraszam – wycofał się chłopak.
- To mogłaby pani kontynuować? – spytała uprzejmie Greta, patrząc na przedstawicielkę biura. Ta jednak patrzyła na nas  coraz bardziej zdenerwowana.
- Proszę wybaczyć koledze – poprosił Leon. – On jest nieco nerwowy. A poza tym, naprawdę musimy szybko znaleźć mieszkanie. – Mogłaby pani…?
- A tak, tak – kobieta nagle jakby się przebudziła i znów patrzyła w komputer szybko przeglądając kolejne oferty. – Może to państwa zainteresuje. Dom znajduje się za miastem, w pobliżu autostrady i lotniska. Hałas cały czas – mruknęła na odchodnym. – W pobliżu stoją też trzy inne domy. Ale spokojnie – zerknęła na Gretę i w przelocie na Roba. – Są niezamieszkane. Dom jest piętrowy.
- Bierzemy – wypaliła Greta. – Bierzemy od ręki.
- Kosztuje…
- Cena nie gra roli – przerwał jej Leon, wyjmując książeczkę czekową i wypełniając kwitek zostawiając puste kwadraciki na kwotę. – Pani tylko wpisze tą należność – zerknęłam na podany numer konta i tak jak się spodziewałam, było to nasze grupowe konto, na którym znajdowała się większość pieniędzy za towar.
- Jasne… Oczywiście – kobieta trzęsącą ręką wzięła kartkę i wyjęła z szufladki klucze, po czym podała adres.
- Dziękujemy – powiedziała Greta.

- I jeszcze raz przepraszam, jeśli panią przestraszyłem – dodał Rob.

***
Zabawa się rozkręca ;) Dzięki wszystkim, którzy czytają! Jesteście dla mnie wielką motywacją :))
Loverance

sobota, 6 lutego 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział ósmy


Obudziłam się tuż przed południem. Telefon, jak mogłam się spodziewać, ział pustką. Nie spodziewałam się niczego innego.
Zwlokłam się z łóżka i wolnym krokiem zeszłam na dół. Leona nigdzie nie było, ale z jego pokoju usłyszałam głębokie chrapanie. Uznałam, że nie będę go budzić. Jednak kiedy tylko zaparzyłam kawę, zjawił się natychmiast.
- Co za życie – mruknął. – Jeśli natychmiast nie zapalę, szlag mnie trafi.
- Tak z rana? – zdziwiłam się.
- Czemu by nie. Zresztą już nie jest rano. Jest po południu – powiedział patrząc na zegar, który wskazywał pięć po dwunastej.
- Ale tylko jednego? – upewniłam się. Godziłam się na rozprowadzanie towaru, ale dbałam też o to, żeby nikt z ekipy nie przesadził.
- Wiadomo – odrzekł i wyszedł na tył domu.
Nagle w kieszeni zawibrował mój telefon. Wyjęłam go z myślą, że to pewnie jakaś reklama. Ale nie.
To był Kacper.
„Spotkajmy się dzisiaj. Za pół godziny. Na stacji benzynowej, niedaleko Twojego domu. NIE MÓW nikomu z ekipy, A ZWŁASZCZA Leonowi. K.”
Stanęło mi serce.
Dlaczego miałam nic nikomu nie mówić? O co w tym wszystkim chodziło? Mimo że świetnie zdawałam sobie sprawę z zagrożenia, postanowiłam jednak udać się na miejsce spotkania. Tuż przed wyjściem wyjęłam z sejfu mój własny pistolet, który kiedyś sprawił mi Leon. Uznałam, że lepiej mieć go ze sobą.
Wymknęłam się z domu i dotarłam na stację jakieś dziesięć minut przed czasem. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam, czy to strach, czy może ekscytacja, że być może poznam prawdę, czy po prostu nadal reagowałam w ten sposób na Kacpra. Niczego nie byłam już pewna.
Po chwili zza zakrętu wyłonił się czarny motocykl i zjechał na stację. Kacper zatrzymał się przede mną, zdjął kask i wstał. Nie wiedziałam, jak się zachować.
- Hej – odezwał się pierwszy i podszedł do mnie, ale ja odruchowo zrobiłam krok w tył. Zatrzymał się. – Uciekasz przede mną? O co chodzi?
- To ja się pytam, o co chodzi – odrzekłam cicho. – Znikasz, nie dajesz znaku życia. Wszyscy się martwimy.
- Niepotrzebnie. Świetnie sobie radzę.
- To w takim razie po co wróciłeś?
- Mam sprawę. Tylko ty możesz mi pomóc.
- Sprawę.
- No tak. Będę mówił szybko. Potrzebny mi towar… Dużo, jak najwięcej.
- Słucham?! Dlaczego?!
- Nie krzycz tak… Mam duży problem. Albo go załatwię, albo będę musiał wiać. To załatwisz ten towar?
- Ale skąd mam ci go wytrzasnąć?
- No jak to? Od Leona. Ale najlepiej w taki sposób, żeby niczego się nie dowiedział.
Nie mogłam uwierzyć. Nie mogłam. Mówił to z taką pewnością w głosie. Postanowiłam zagrać w jego gierkę.
- Nic ci nie dam, póki nie dowiem się po co. Dobrze wiesz, jaka jestem. Nie żartuję.
- No wiem, niestety. Dużo mnie to kosztuje, żeby ci to wyjaśnić. Ale już sobie naważyłem, to teraz wypiję. Prawda jest taka, że sprzedałem towar za podwojoną cenę. Teraz oni się zorientowali i żądają wyrównania rachunków. Chcą po prostu drugie tyle, co im sprzedałem. Ale… koniecznie chcą ten towar, nie pieniędzy. Inaczej… będzie źle.
„Chyba już nic mnie nie zaskoczy”, pomyślałam.
- Kogo tak oszukałeś?
- …Mafię.
„A jednak.”  Poczułam, że zaraz zemdleję, ale Kacper złapał mnie, zanim upadłam. Otrzeźwiło mnie to natychmiast.
- Nie dotykaj mnie – warknęłam lodowato. – Nie rozumiem, jak mogłeś to zrobić. Czego chciałeś? Hajsu? Mało masz? – pytałam raz po raz. – Nie licz na to, że teraz ci pomogę. Nie myśl sobie, że jak ty oszukujesz wszystkich naokoło, to ja też będę. Nie ma takiej opcji.
- Lora, nic nie rozumiesz – odparł Kacper. Usłyszałam w jego głosie panikę. – Nie rozumiesz. Albo dam im ten towar, albo mnie zabiją. A potem was wszystkich.
- Jak to nas wszystkich? Przecież nie wiedzą, gdzie się ukrywamy… - zamilkłam, bo nagle do mnie dotarło. – Nie wierzę. Zdradziłeś nas – szepnęłam.
- Sama widzisz. Prościej będzie dać ten towar – podsunął.
- Oszalałeś?! Leon nie będzie płacił za twoją zdradę! Żadne z nas nie będzie!!! – wrzasnęłam. – A zresztą – dodałam już ciszej – Jeśli oni cię nie zabiją, Leon to zrobi. I wątpię, żeby ktokolwiek próbował go zatrzymać.
Kacper zamilkł na dłuższą chwilę, mierząc mnie wzrokiem i najwyraźniej podejmując jakąś decyzję.
- Wobec tego nie pozostawiasz mi wyboru. Muszę stąd uciec. Nie cofnę czasu i nie wrócę też do was. Ale jeśli chcesz… Możesz uciec  ze mną. Nadal mi na tobie zależy. Nic się nie zmieniło.
Nie wahałam się nawet przez moment.
- Nie, Kacper, nie odejdę z tobą. Kiedy wydałeś nas mafii, wydałeś też mnie. Jak nigdy udowodniłeś, ile dla ciebie znaczę. I oczywiście, w ogóle nie przyszło ci to do głowy… - zaśmiałam się gorzko. – Ty też nie dajesz mi wyboru. Nie zostawię ludzi, których kocham. A z tobą - nie chcę mieć nic wspólnego.

Nie wiem, czy spodziewał się innej odpowiedzi, ale jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nic więcej nie powiedział. Nie przeprosił. Właściwie to nawet nie wziął na siebie odpowiedzialności. Po prostu wsiadł na motocykl i odjechał. Bez słowa.

***
Duży progres :) Mam nadzieję, że się Wam spodoba :) Zachęcam do komentowania, to daje dużą motywację.
Loverance

poniedziałek, 1 lutego 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział siódmy


Jechaliśmy z Leonem jego czarnym bmw i8 przez zakorkowane miasto. Miałam nieodparte wrażenie że wszyscy się na nas gapią, co zresztą było prawdą; obok nas przejechał mężczyzna w średnim wieku, wytrzeszczając oczy na widok superdrogiego pojazdu. Leon jednak miał słabość do drogich, szybkich maszyn i absolutnie nie godził się na wymianę bmw na coś tańszego.
- Nie po to jestem tak bogaty, żeby trzymać wszystko w piwnicy zamkniętej na piętnaście zamków – mawiał. – Coś mi się od życia należy.
No a poza tym uwielbiał robić wrażenie na wszystkim i wszystkich dookoła.
Tym razem dojechaliśmy na miejsce przed wszystkimi. W barze panowała nienaturalna cisza, więc od razu podeszłam do radia i włączyłam je. Z głośników popłynęła jakaś stara piosenka.
- Mam nadzieję, że Kacper się pojawi – mruknęłam.
- Ja też mam nadzieję – odrzekł mój brat. – Dotychczas nie opuścił ani jednego spotkania. Ale niepokoję się… - zerknął na wyświetlacz. – Ciągle nie dał znaku, że odsłuchał naszą wiadomość.
- Może zepsuł mu się telefon – podsunęłam.
Leon tylko wzruszył ramionami.
Wkrótce potem w barze pojawiła się Greta.
- Siemanko ludzie – powiedziała dziarskim tonem.
- Elo – odrzekłam, a Leon tylko skinął jej dłonią.
- Ej, coś się stało? Macie takie miny.
- Co się stało? – zapytał Nathan, który właśnie wszedł i zajął swoje stałe miejsce za barem.
- Nic się nie stało – odparł Leon, jak zawsze biorąc na siebie odpowiedzialność za nas oboje. – To znaczy, w sumie nie wiemy.
- Poczekajmy na resztę – dodałam.
Parę minut później zjawili się Adrian, Sebastian i Rob, a na końcu weszli Emma i Michał, trzymając się za ręce. Czekaliśmy dwadzieścia minut, ale Kacper się nie pojawił.
- Lora? Kacper ci mówił, że się spóźni? Nie wypadło mu coś? – zapytał mnie nagle Seba.
- Chyba nie ma co dłużej ukrywać – popatrzyłam na brata, a on kiwnął głową. – Tak naprawdę nie wiemy, co się stało z Kacprem. Zniknął – opowiedziałam przyjaciołom wszystkie zdarzenia ostatnich dni spoglądając kolejno na wszystkich obecnych. – Zwołaliśmy z Leonem to spotkanie, żeby się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Że przyjdzie i będzie tak jak dawniej.
Kiedy skończyłam mówić, zapadła głucha cisza. Atmosfera, od początku napięta, w tym momencie zdawała się niemal namacalna.
- No ale… - zaczął Rob. – Czemu nic nam nie powiedział? Chyba jesteśmy przyjaciółmi, no nie? Przyjaciółmi – mówił, jakby starał się upewnić sam siebie.
- Może to był za duży sekret – podsunął Adrian.
- A może jednak przesadzamy… - szepnęłam ze szczerą nadzieją, że potwierdzą.
- Wątpię – odrzekła Greta. – Oczywiście, jesteśmy przede wszystkim ekipą. Ale prowadzimy też niebezpieczny biznes. On nie może sobie tak znikać bez słowa.
- To też prawda – mruknął Seba.
- Wiecie co? – powiedziała nagle Emma. – Nie mamy innego wyjścia, niż mu po prostu zaufać. W końcu nie znamy się od wczoraj. Zawsze był godny zaufania. Nie skreślajmy go tak szybko.
- Nie skreślamy go, po prostu się martwimy – odparłam.
- Co proponujesz, Emma? – spytał Leon.
- Musimy dać mu czas. Spotkajmy się jutro. A jeśli nie przyjdzie, to pojutrze. Jeśli przez tydzień się nie pojawi, zaczniemy go szukać. Zgadzacie się?
Ta propozycja brzmiała sensownie, więc wszyscy na nią przystali. Nathan zrobił picie, a Michał i Adrian zaczęli żartować, przez co atmosfera trochę się rozluźniła. Czułam wsparcie płynące ze wszystkich i mimo że się martwiłam, poczułam, że wszystko będzie dobrze. Gdzieś w głębi ciągle jednak miałam nadzieję, że nagle Kacper wejdzie, przeprosi nas wszystkich i jakoś sensownie się wytłumaczy.
Jednak mimo że siedzieliśmy do późna, on się nie zjawił.
Ciągły niepokój sprawił, że kiedy o czwartej nad ranem wracaliśmy tą naszą bryką do domu, byłam potwornie zmęczona. Na granicy świadomości odnotowałam, że Leon znów zadzwonił do Kacpra, a on znów nie odebrał. Nie miałam siły przysłuchiwać się nagrywanej wiadomości, ale jedno zdanie zapadło mi w pamięć. Może dlatego, że słyszałam je już wcześniej:
- Dobrze wiesz, że to niebezpieczny biznes, a mimo to znikłeś bez słowa.

***
Dwa rozdziały temu dziękowałam Wam za 300 wyświetleń, a tymczasem już wybiło 400 :D Wobec tego dziękuję jeszcze raz! Mam nadzieję, że nowy rozdział się Wam spodoba.
Loverance