sobota, 20 lutego 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział jedenasty


Obudziłam się bardzo wcześnie. Na zewnątrz było jeszcze szaro, a niewielki zegar na ścianie wskazywał parę minut po piątej. Mnie jednak w ogóle nie chciało się już spać. Jak najciszej, żeby nie obudzić Emmy, wzięłam byle jakie ubrania z torby i wyszłam z pokoju.
W domu, w porównaniu z wczorajszym dniem, było nienaturalnie cicho. Wszyscy ciągle spali i pewnie nie obudzą się jeszcze przynajmniej przez trzy godziny. A niech sobie śpią. W końcu jest niedziela.
Przebrałam się i umyłam w łazience na dole, żeby mieć pewność że nikogo nie obudzę (Leon, Nathan i Greta nie obudziliby się nawet gdyby przejechał koło nich czołg. Miałam okazję przekonać się o tym podczas zeszłych wakacji, kiedy razem wyjechaliśmy nad jezioro). Potem przeniosłam się do kuchni, zrobiłam sobie kawę i siadłam przy stole najbliżej wielkiego okna. Widok z niego roztaczał się na wrzosowisko, skąpane w porannej mgle. Brzmi to strasznie poetycko, ale nic innego nie przychodzi na myśl, gdy patrzy się na coś takiego.
Znów pomyślałam, że powinnam martwić się znacznie bardziej. Uciekliśmy przed mafią, ale na jak długo? Ile czasu zajmie im znalezienie nas? A dzięki komu to wszystko? Dzięki mojemu „chłopakowi”, człowiekowi, któremu ufałam. Którego kochałam.  Chociaż… nie wiem już, czy to była miłość, bo chyba powinnam cierpieć bardziej, a ja nie czuję kompletnie nic. Chyba nadmiar stresu wypalił ze mnie wszystkie uczucia.
- Lora? Co tu robisz o tej strasznej godzinie? Nie wiem czy wiesz, ale jest wpół do szóstej.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam Sebę. Stał w drzwiach, zaspany, z rozwichrzoną czupryną i przypatrywał się łakomie ekspresowi ze świeżą kawą.
- Hej Sebuś – powiedziałam do niego i nalałam mu kawy do kubka, po czym posłodziłam dwie łyżeczki, tak jak on to zwykle robi. – Kawy na dzień dobry?
- Dzięki, przyda się – odrzekł, biorąc ode mnie kubek i siadając na krześle obok. - To powiesz, czemu już nie śpisz?
- Nie mam pojęcia. Obudziłam się i już nie mogę zasnąć. Jestem rozbudzona jak rzadko.
- No widzisz, to podobnie jak ja. Chyba mamy za dużo do myślenia. A tak poza tym – pochylił się do mnie i powiedział poufnym tonem – Rob chrapie jak hipopotam. Muszę powiedzieć o tym Grecie. Powinna wiedzieć, w co się pakuje.
- Bez obaw – odparłam tym samym tonem – jak Greta już zaśnie, to nic jej nie obudzi. Nawet hipopotam.
- Jesteś stuprocentowo pewna?
- Nawet więcej.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu wpatrując się w krajobraz za oknem. Słońce powoli zaczęło się wyłaniać zza autostrady, oświetlając wszystko czerwonym blaskiem. Resztki mgły rozpływały się na naszych oczach.
- To jest ten plus wstawania o świcie – mruknął Seba.
- Nie oszukujmy się, to najładniejsza pora dnia. Na równi z zachodem.
- Prawda. Chyba mamy dziś najwięcej szczęścia z ekipy.
Przyglądaliśmy się słońcu przez kolejne minuty, aż w końcu wzeszło i umiejscowiło się na niebie, żeby za kilkanaście godzin schować się znowu. Za lotniskiem.
Parę minut po szóstej w drzwiach kuchni pojawiła się następna osoba.
- Rob! – wykrzyknął Seba, ale szybko się opanował i dokończył szeptem – jesteś świadom tego, jak potwornie chrapiesz? Jesteś?!
- Bzdura – wymamrotał ciągle zaspany chłopak, przyglądając się nam aż w końcu skupiając całą uwagę na kawie. – Napić się już teraz kawy, czy raczej wracać do łóżka? Muszę chwilę pomyśleć.
- Lepiej wracaj. Widzę, że ledwo stoisz – podpowiedziałam mu. Spojrzał na mnie z ciekawością.
- Tak uważasz? Ale obudziłabyś mnie za godzinę? Nie chcę stracić całego dnia.
- Za godzinę. No pewnie – Rob uśmiechnął się niemrawo i wrócił na górę, a ja spojrzałam na Sebę. – Ciekawe co on ma w planach, że aż nie chce tracić dnia.
- A kto go tam wie.
Wkrótce dołączyli do nas Michał, Adrian i Emma a nieco później również Greta. Seba spojrzał na mnie porozumiewawczo, a ja się uśmiechnęłam. Dziewczyna popatrzyła na nas z błyskiem w oku.
- Nie wierzę – powiedziała. – Jeden dzień mieszkamy razem, a wy już spiskujecie przeciw mnie.
- Tak jakbyśmy wcześniej nie spiskowali – zauważył Seba.
- Zamilcz. Nie ma jeszcze Roba?
- Był niecałą godzinę temu – poinformowałam – ale uznał, że jeszcze pośpi. Możesz iść go obudzić, bo chciał wstawać o siódmej.
Greta wyszła, ale wróciła kilka minut później.
- Stwierdził, żeby jednak go nie budzić. Bo jest niedziela i on się nigdzie nie spieszy.
-  O Boże – westchnęła Emma. – Co my z nim mamy.
Przez kolejne dwie godziny zjedliśmy jakieś prowizoryczne śniadanie (wszyscy zgłodnieli, ale nikt nie chciał budzić Nathana, więc wzięliśmy byle co), Adrian, Seba i Michał zrobili sobie rozgrzewkę w domu, po czym przebrali się w sportowe ubrania i wyszli pobiegać (z pistoletami w wewnętrznych kieszeniach – do czego ten świat doszedł) a my z dziewczynami zrobiłyśmy sobie nawzajem makijaż. Wkrótce po powrocie chłopaków otworzyły się ostatnie drzwi na parterze i z pokoju wyszli Nathan i Leon – ten ostatni z komórką przy uchu.
- Ok. No niech będzie. Jutro. Dzięki. Elo.
Rozejrzał się po naszych pytających spojrzeniach i powiedział:
- Gadałem z Graybenem. Dowiezie nam jutro towaru. Bo wyobraźcie sobie, dostaliśmy na jutro dwadzieścia zleceń. Nie wiem, o co chodzi.
Grayben był naszym głównym dostawcą. Zajmował się plantacją, którą miał w piwnicach własnego domu. A przy okazji, był kuzynem moim i Leona. Nie zajmował się dilerką, dbał tylko o rośliny i przekazywał je nam do sprzedaży. Niczym zwykły ogrodnik. Nie to jednak było teraz najważniejsze.
- No ale jak to dwadzieścia? – zapytałam. – Naraz?
- Z kilku różnych numerów, żadnego z nich jeszcze nie obsługiwaliśmy. Ale mniej więcej w podobnym czasie i wszystkie w śródmieściu. No i wszystkie na trawę, nikt nie chce nic innego.
- Zapytam wprost. Czy to nie jest podejrzane? – Adrian założył ręce na piersiach i  zmierzył Leona wzrokiem. – Zważywszy na sytuację…
- Zważywszy na sytuację, wszystko wydaje się podejrzane – odparł mój brat. – Ale nie możemy popadać w paranoję. To jest praca, a to klienci. Których trzeba obsłużyć.
- Poza tym, przecież pójdziemy razem – dodał Nathan. – Dziewczyny mogą nawet zostać w domu, żeby ich nie narażać. Nie patrz tak na mnie, Greta.
- Siemanko wszystkim – przerwał nam nagle głos od strony drzwi, a kiedy się odwróciliśmy, zobaczyliśmy Roba.

- No proszę, nasza śpiąca chrapiąca królewna!!! – wrzasnął Seba, już teraz się nie powstrzymując. – Lepiej szybko się otrzeźwij, bo czeka na ciebie robota!

***
Nie ukrywam, że jest to jeden z moich ulubionych rozdziałów :) Mam nadzieję, że Wam również się spodoba. Zachęcam do komentowania.
Dziękuję również za 500 wyświetleń, bardzo się cieszę, że jesteście ze mną :) 
Loverance

6 komentarzy:

  1. Leon ma rację w tej sytuacji wszystko jest podejrzane. Coś czuję że to mafia zastawiła na nich pułapkę. Ale wszystkiego się dowiem niedługo prawda? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, jak zawsze wszystkiego dowiesz się w kolejnych rozdziałach :) Pozdrawiam :D

      Usuń
  2. Bardzo ciekawe. Szczerze ? to pierwszy raz przeczytałam coś do końca ;P Czekam na więcej :3
    http://fashionsun.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Według mnie to pułapka. Niesznane numery w tym samym miejscu o tej samej porze...to brzmi bardzo podejrzanie D:
    Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stanie ;)

    OdpowiedzUsuń