piątek, 20 maja 2016

Niebezpieczny biznes - Rozdział dwudziesty siódmy


- NAPRAWDĘ??? - wrzasnęłam do telefonu, zbyt szczęśliwa, żeby próbować nad sobą panować. Wszyscy ustawili się wokół mnie i podsłuchiwali. Kiedy tylko dotarło do nich co się stało, rozległy się okrzyki szczęścia, jakbyśmy co najmniej wygrali w totka. - Ciszej, debile! - nakazałam im. - Nic nie słyszę! - przenieśli się do kuchni, a ja starałam się kontynuować. - Przepraszam za nich. Sama pani słyszy, jaką dobrą nowinę pani niesie.
- Oczywiście. Nie ma za co przepraszać – dosłownie czułam jej uśmiech. - Rozumiem, że państwo przyjadą? Czekamy na was.
- Już się zbieramy! Bardzo dziękuję! - odłożyłam słuchawkę i z dzikim krzykiem pognałam do kuchni. Rzuciłam się w ramiona przyjaciół i na chwilę daliśmy się ponieść tym dobrym emocjom. Nie byłam tak szczęśliwa odkąd... już nawet nie pamiętałam, od kiedy.
Parę chwil później biegliśmy już na podjazd i pakowaliśmy się do Giulietty.
- Nie zmieścicie się wszyscy! - krzyczał Michał, siedzący za kierownicą. - To mój samochód! Wiem, jaką ma pojemność! Tu się zmieści maksymalnie pięć osób!!
- To co chcesz zrobić, skoro jest nas ośmioro?! - spytał go Rob.
- Cicho bądźcie! - przerwała im Greta. - Ja mam plan. Nathan i Lora pojadą na moto. Michał, Emma, Rob, Seba i Adrian jadą samochodem.
- A ty? - wskazałam na nią. Zakasała rękawy i podparła się pod boki.
- Nie ma wyjścia. Pojadę w bagażniku.
Zaśmialiśmy się, przekonani, że to żart, ale po chwili dziewczyna otworzyła bagażnik Alfy Romeo i przyjrzała mu się krytycznie.
- Greta, nie wygłupiaj się – odezwał się Adrian. - Przecież nie możesz tak jechać.
- Oczywiście że mogę. Czy wy jesteście całkiem pozbawieni wyobraźni? - po czym wykonała zgrabny skok i wylądowała w bagażniku. - Zamykamy! - dodała chichocząc na widok naszych min. Popatrzyliśmy po sobie.
- Chyba nic jej nie powstrzyma – stwierdził Seba i zamknął klapę.
Potem już poszło szybko. Cała grupa załadowała się do samochodu i ruszyła w drogę. Nathan podał mi kask.
- Tylko trzymaj się mocno, bo pojedziemy naprawdę szybko – poinformował mnie i mrugnął.
- Bez obaw. Jeździłam przecież już wcześniej – odmrugnęłam mu i chwyciłam go w pasie.
Pojechaliśmy za Michałem. Nathan już po chwili rozwinął prawie maksymalną prędkość i wyprzedziliśmy samochód jeszcze przed pierwszymi drogowskazami do miasta. Kątem oka zauważyłam że Rob, Adrian i Seba patrzą na nas z niedowierzaniem i krzyczą coś do Michała. Nathan tymczasem trząsł się ze śmiechu.
- Wyjechaliśmy drudzy, przyjechaliśmy pierwsi – powiedział z zadowoleniem, kiedy tylko stanęliśmy przed wejściem do szpitala.
- Myślę, że dogłębnie uraziłeś tym chłopaków.
- O nie – udał, że go to przeraża. - Następny kurs odbędę w bagażniku, tak jak Greta.
- Greta nie odda ci swojej miejscówki. Zdaje się, że szczerze ją uwielbia.
- Zapytamy, gdy w końcu się tu pojawią.
Całe dziesięć minut później na parking zajechał czerwony samochód i ustawił się obok nas. Nathan uniósł brwi na jego widok i nie opuścił ich, póki wszyscy nie wysiedli. Michał spojrzał na niego z wyrzutem.
- No co ty stary – odezwał się Nathan. - Chyba się na mnie nie wściekasz.
- Skąd – mruknął ten drugi. - Zaczynam odkładać na motocykl. I tak potrzebna nam nowa bryka skoro bmw poszło na straty.
Nagle z bagażnika rozległ się pisk.
- O Boże! - krzyknął Rob i pobiegł go otworzyć. Po chwili wyciągnął z niego Gretę.
- Już nigdy więcej! - oznajmiła zdecydowanie, poprawiając przy tym fryzurę.
- A mówiłaś, że ty nie piszczysz – zauważył Adrian.
- Zamilcz – odparła, na co wszyscy się zaśmiali i w końcu, jedno za drugim skierowaliśmy się do szpitala. W drzwiach stanęliśmy rzędem i rozejrzeliśmy się w poszukiwaniu recepcji.
Zanim jednak ją dostrzegliśmy, z krzesła podniosła się młoda pielęgniarka i podeszła do nas z szerokim uśmiechem.
- Czy państwo może są rodziną pana Leona? - zapytała uprzejmie. Rozpoznałam jej głos.
- Owszem – wystąpiłam z szeregu i również się do niej uśmiechnęłam. - Jestem Loretta. Siostra Leona – przedstawiłam też wszystkich pozostałych, po czym spojrzałam na pielęgniarkę z wdzięcznością. - Chcieliśmy podziękować pani za życzliwość.
- Nieczęsto spotykamy tak dobrych ludzi – dopowiedziała Emma.
- Ależ to żaden problem – pielęgniarka machnęła ręką. - Taką mam pracę. Chodźmy już do pacjenta. Mówiłam mu, że państwo przyjadą.
Poszliśmy na piętro. Na ławkach siedzieli pacjenci, razem ze swoimi gośćmi. Nie dało się ukryć, że nasza grupa była największa, przez co zwracaliśmy na siebie niepotrzebną uwagę. Po bokach słyszałam szepty, ale nie zwracałam na nie szczególnej uwagi. Dotarliśmy na koniec korytarza, gdzie pielęgniarka odwróciła się do nas.
- Zerknę tylko, w jakim jest stanie. Proszę na chwilę usiąść, zaraz do państwa wrócę – po czym zniknęła za drzwiami.
Posłusznie rozsiedliśmy się po obu stronach korytarza i na chwilę zapadła cisza. Na wszystkich twarzach widziałam tylko jedno – bezgraniczną radość. Znowu wszystko wracało do normy. Zaraz miałam zobaczyć się z Leonem. Nie widzieliśmy się ponad tydzień i nie mogłam się już doczekać.
- W porządku. Można wchodzić – młoda kobieta wyszła z sali. Nie uszło mojej uwadze, że jej policzki zabarwiły się na lekki, różowy kolor, co sprawiło, że zaczęłam coś podejrzewać. Wszyscy stanęliśmy na baczność i chcieliśmy wejść, ale zatrzymała nas. - Prosiłabym, nie wszyscy naraz. Maksymalnie po dwie osoby, a najlepiej pojedynczo.
Popatrzyliśmy po sobie i bez słów podjęliśmy decyzję. Skinęłam głową i pierwsza weszłam do środka.
To, co zobaczyłam, kompletnie pozbawiło mnie tchu.
Oczywiście domyślałam się już wcześniej, że skoro van uderzył prosto w Leona, to na pewno wygląda źle, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak źle.
Całą lewą stronę ciała miał schowaną w gipsie i w bandażach. Z każdej strony był podłączony do aparatury. Wygolono mu głowę i owinięto ją bandażem. Teraz doskonale wiedziałam, co znaczy, że ledwo uszedł z życiem. Pomimo tego wszystkiego miał jednak szeroko otwarte oczy i patrzył na mnie z mieszaniną ulgi i szczęścia.
Podeszłam wolno i usiadłam na krześle obok łóżka. Wcześniej miałam do niego całą listę pytań, teraz jednak miała w głowie kompletną pustkę. Myślałam tylko o tym, że on żyje i że wyzdrowieje.
- Hej – odezwał się słabo, a z moich oczu momentalnie potoczyły się łzy. Uśmiechnął się z trudem. - Nie płacz. Wyjdę z tego.
- Tak strasznie się martwiłam – wyznałam mu. - Przez ten cały czas... Odkąd tylko się dowiedziałam. Bardzo mi przykro. Nie gniewasz się na mnie?
- Dlaczego miałbym się gniewać? - aparatura nie przyspieszyła nawet odrobinę, więc miałam pewność, że nie jest na mnie zły.
- To się chyba przeze mnie stało. Gdybyś nie jechał mnie uwolnić, nic by się nie stało. I nie leżałbyś tu teraz... Ledwie żywy.
- Wolę leżeć tutaj ledwie żywy, niż zamartwiać się o to, czy ty jeszcze żyjesz. Nawet gdybym miał stuprocentową pewność, że coś mi się stanie, ale ty miałabyś za to być bezpieczna... na pewno bym to zrobił. Bardzo cię kocham, mała.
- A ja kocham ciebie.
Mój brat podniósł się i przytulił mnie do siebie, a ja płakałam jeszcze przez chwilę, napawając się uczuciem bezgranicznej ulgi. Potem opowiedziałam Leonowi o wszystkim, co działo się u Borge'a, nie pomijając historii z Royce'em ani tego, co działo się w domu podczas naszej nieobecności. Opowiedziałam mu też, że interes działał przez cały ten czas i że udało mi się postawić ich wszystkich do pionu po czterech nieprzespanych nocach. Leon rzadko mi przerywał, czasem tylko się śmiał lub marszczył brwi, ale nie zadawał żadnych pytań. Ja za to miałam do niego dwie ważne sprawy.
- Leon... Borge powiedział mi, że kiedyś byliście przyjaciółmi – wyszeptałam, a aparatura poinformowała mnie o jego nerwowej reakcji na te słowa. - Czemu mi o tym nie wspomniałeś?
- No wiesz... To było bardzo dawno temu. Jeszcze zanim staliśmy się... tymi ludźmi, którymi teraz jesteśmy. Nie sądziłem, że jeszcze pamięta.
- Pamięta. Kilka razy mówił mi, że jesteśmy do siebie podobni.
- No jasne, że jesteśmy – mrugnął do mnie. - Powiem ci, jak to było. Przyjaźniliśmy się w czasach podstawówki. Byliśmy kumplami z jednego podwórka, z jednej ławki... Po śmierci naszych rodziców drogi się rozeszły. Często się kłóciliśmy – zaśmiał się na to wspomnienie. - Nie mieliśmy kontaktu, dopóki cię nie porwał. Ma... inny głos, niż kiedyś.
- Nie chcesz odnowić tej znajomości? Wydaje mi się, że Borge chciałby, ale nie ma na to odwagi.
- Nie wiem. Może. Mam teraz dużo czasu, żeby o tym pomyśleć – westchnął głęboko i przymknął oczy.
- Zmęczyłam cię? - spytałam.
- Skąd. Zbieram tylko siły, bo zaraz wbiegnie tu reszta stada. Muszę zrobić dobre wrażenie.
- Mam jeszcze jedną sprawę – zaczęłam niezdecydowana, ale Leon otworzył oczy i spojrzał na mnie zachęcająco. - Czy ty... wiesz coś o tym domu, w którym teraz mieszkamy? Nie kojarzy ci się... z czymś?
- A powinien?
„Nie pamięta”, pomyślałam. „Powinnam mu powiedzieć?”
- Słuchaj byłam ostatnio.. w piwnicy w naszym domu – zaczęłam, a potem po prostu wylał się ze mnie potok słów i opowiedziałam mu o znalezionej kartce. Leon patrzył na mnie z coraz większym zdziwieniem, a kiedy skończyłam, spojrzał w sufit i nie odezwał się nawet jednym słowem. Cisza trwała kilka minut.
- No i co teraz?
Głos należał do Nathana. Odwróciłam się w stronę drzwi i zobaczyłam całą ekipę, skupioną tam i przyglądającą się nam w milczeniu. Leon przeniósł na nich wzrok i, ku naszemu zaskoczeniu, uśmiechnął się promiennie.
- Co teraz? Teraz pozostało nam tylko jedno. Na stałe przeprowadzić się do naszego rodzinnego domu, całą grupą, już na zawsze. I zacząć kompletnie nowe życie.


***
:*
Loverance

2 komentarze:

  1. Rozdział jest cudowny! Nawet nie wiesz jak się cieszę że Leon się obudził. Tylko czy czasami nie załatwili mu fałszywej tożsamości? Z innym imieniem, nazwiskiem itp? A teraz pielęgniarka mówi na niego Leon. Czekam na Royce'a!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tamtym rozdziale była mowa jedynie o zmianie tożsamości. Nowa tożsamość nie musi oznaczać nowego imienia. ;) Chłopaki mogli zmienić Leonowi tylko nazwisko. :) Pozdrawiam!

      Usuń